Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA I ROZRYWKA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA I ROZRYWKA. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 czerwca 2014

WYBIERAJCIE GODNIE, NIE PRZYNOSZĄC WSTYDU

...aż z depresji powyborczej zacytowałem fragment piosenki Meza. TUTAJ. Świetna piosenka, tak na marginesie.

Jakoś tak szybko minął ostatni tydzień, egzamin z łaciny i kolos zaliczeniowy z powszechnej zrobiły swoje i przyspieszyły jakby zegarek. I tak oto były już wybory, były już wyniki wyborów, profesor Grabowska (na którą głosowałem) niestety nie weszła do Europarlamentu... Ok, zatrzymajmy się na tym.

Przy frekwencji 23 procent do Europarlamentu może wejść kaczka dziwaczka i co tam jeszcze chcecie - nawet JKM. W mojej grupie wiekowej (18-25 lat) frekwencja wyniosła oszałamiające 17% (Serio?) i wygrał właśnie Korwin (Serio?! Ludzie, kurwa!). Moja Mamusia, mój ojczym i moja jedna, druga, trzecia, dziesiąta i pięćdziesiąta ciotka, wszyscy po czterdziestce, na wybory nie poszli. Bo po co? Ech, nie mam na kogo zagłosować. Ech, nie ma czasu. 
Moją Mamusię uraczyłem prostym tekstem - jakby Twoje pokolenie zrównoważyło moje, głosujące dla beki pokolenie, to byłoby nieco poważniej. I chyba na następne wybory pójdzie.

 
Oczywiście jakaś część nie głosowała dla beki - po prostu hasła zniesienia państwa opiekuńczego, zasiłku dla bezrobotnych i te de, i te pe, doskonale trafiają do tej grupy wiekowej, która wciąż jest na utrzymaniu rodziców. Do mnie też te hasła długo trafiały - do momentu, w którym okazało się, że moja siostra musi co miesiąc odwiedzać ortodontę (nie chcę wiedzieć, ile by to kosztowało np. w USA) i do czasu, w którym mój ojczym, jedyny żywiciel rodziny, nagle stracił pracę bo firma niespodziewanie splajtowała. Ludzie w moim wieku są, niestety, w dużej części totalnie oderwani od życia. A na podstawach przedsiębiorczości uczyliśmy się o jakiejś piramidzie jakiegoś gościa z różnymi potrzebami i takie tam pierdoły... W szkołach w ogóle nie uczy się mechanizmu działania państwa. Mitoza i mejoza są ważniejsze.

O deklaracji katolickich lekarzy może się wypowiadał nie będę, bo mną trzęsie, jak słyszę o tych kretynach. Zwłaszcza, jak wspomnę punkt trzeci. Chciałbym tylko, żeby kmiotki, które to podpisały, umieszczały informację "jestem katolikiem i leczę tylko katolików i tylko katolickimi, poświęconymi metodami (modlitwą i namaszczeniem)" na drzwiach gabinetów.

Żeby nie było tak poważnie i ponuro, to trafiłem wczoraj na super bloga - Przyczajona logika, ukryty słownik. Beka z nastoletnich "Ałtorek blogasków". Z blondynek, innymi słowy. Bardzo odprężające, dobrze działa na mięśnie brzucha :)
A-be, coś dla Ciebie.



W tak zwanym międzyczasie czytam dwie książki - "Hitler. 1889-1936. Hybris" Iana Kershawa i "Północ i południe" Johan Jakesa. Pierwsza to jakieś 600 stron biografii, doskonałej biografii - idealnie pokazuje, jak wiele było przypadku i ludzkiej głupoty w dochodzeniu do władzy przez Hitlera ("W rzeczywistości to polityczne błędy tych, którzy mieli władzę, odegrały znacznie większą rolę niż działania wodza nazistów"). W 1932 roku NSDAP było na równi pochyłej. Gdy wcześniej Hitler trafił do więzienia, o mało nie zniknęło z powierzchni ziemi - gdyby nie wypuszczono Hitlera po zaledwie kilki miesiącach odsiadki, NSDAP by nie przetrwało. Kershaw jest bardzo dobrym autorem, nie szuka sensacji, nie pisze czegoś, czego nie jest pewien. Książkę gorąco polecam tym, którzy zastanawiają się, jak to możliwe, że "nikt z Wiednia" stał się Führerem.

"Północ i południe" opowiada historię dwóch rodzin, jednej z południa USA, drugiej z północy. Jakes zaczyna od momentu, w którym protoplaści rodów trafili do USA, potem przeskakuje parę pokoleń, do pierwszej połowy XIX wieku, żeby opowiedzieć o przyjaźni dwóch chłopaków, która trwa przez naukę w West Point i służbę wojskową, a także później, gdy trafiają na front wojny amerykańsko-meksykańskiej. I tak się ciągnie dalej, przez kolejne pokolenia zmierzając do nieuchronnej konfrontacji Północy i Południa. 
Jakes to taki polski Sienkiewicz - pisze naprawdę ciekawie, dokładnie, cud, miód, orzeszki, dopóki nie musi opisywać relacji damsko-męskich. W tym momencie wpada w czarną dziurę, relacje są dość oklepane i takie sobie, Kmicic i Oleńka. Przynajmniej jest więcej seksu niż u Henryka.
Przedstawienie spraw damsko-męskich to jedyny mankament, jaki znalazłem w tej powieści. Reszta jest zajebista, polecam.

poniedziałek, 12 maja 2014

TYLE W TEMACIE EUROWIZJI

Miałem ochotę skomentować jakoś ostatnią Eurowizję, ale sobie odpuszczę. Jajco mnie obchodzi, kto wygrał i dlaczego, bo to nie jest konkurs, którym mógłbym się interesować. Znalazłem jednak dwa dopełniające się głosy rozsądku w internetach:


Ale nawet nie to jest najistotniejsze. Ja rozumiem, że ktoś może kogoś nie lubić, ale ilość gówna jaką wylano na Conchitę, teksty "co to kurwa jest" czy "do gazu z tym", są godne 1500 artykułów potępiających bezmyślną nienawiść. I te memy z Hitlerem i podpisami typu "nie o taką Austrię walczyłem" (rozumiem, że autor mema bardzo żałuje, że nie żyjemy w kraju, o którym marzył Hitler). Wstyd.

No dobra, kawałek Pani Ewy:
"Wurst (...) jest jak nasza tęcza na pl. Zbawiciela. Nie kochamy jej i nie bronimy, bo aż tak nam się podoba. Kochamy to, czego symbolem się stała - różnorodność, tolerancję, akceptację dla inności - a bronimy, bo sprzeciwiamy się nienawiści, która już kilkakrotnie stała się przyczyną jej spalenia."

czwartek, 24 kwietnia 2014

JEDEN Z WIELU, KTÓRYCH NIE ZAPOMNĘ

Jestem dość odporny na poezję, chociaż czasem jej interpretowanie jest dla mnie taką rozrywką, jak rozwiązywanie krzyżówek i zagadek. Wolę jednak taka poezję, którą się przeżywa, a nie interpretuje.

Nie znam specjalnie dorobku zmarłego dziś Tadeusza Różewicza, ale wiersze "Ocalony" i "Głosy niepotrzebnych ludzi" żyją we mnie swoim życiem. Nie do zapomnienia.

Głosy niepotrzebnych ludzi

Jeden z wielu
Ja jeden z wielu
ukryty wśród miliarda
Wstydzę się że jestem

Uczeni panowie
profesorowie Vogt Burch i inni
mówią że miliard ludzi
jest na świecie niepotrzebny
Za dużo jest ludzi
więc człowiekowi wstyd że żyje

Tyle tego
biali żółci czarni czerwoni
wszyscy chcą jeść
ubierać się oddychać kochać

Ach oni mają sny marzenia
oni mają pragnienia
oni walczą powstają
Więc co zrobimy z tym miliardem
martwią się panowie
Vogt Burch i inni
Co zrobimy z tym i z tymi

Co zrobicie
z tym chłopcem
który wkleja do szarego zeszytu
czerwony liść dębu
z tym który trzyma w dłoni jabłko
i z tym który biegnie przez łąkę
który leci przez gwiazdę śniegu

Co zrobicie z moim ojcem i matką
co zrobicie
co zrobicie z tym miliardem
niepotrzebnym.

wtorek, 1 kwietnia 2014

"CÓRA LECHISTANU"

Wspominałem o dziewczynkach z grupy nauczycielskiej. Jedna z nich, Ewa Mazur, wydała właśnie książkę - "Córa Lechistanu". Takie historyczne fantasy. Coś więcej będę mógł napisać, jak przeczytam całą. 

Póki co (jestem koło 35 strony) jest naprawdę fajnie - klimat mnie osobiście przypomina "Proces" Kafki. Coś się dzieje, nie bardzo wiadomo co i dlaczego, nagle dziewczyna jest wplątana w jakąś aferę, świat wokół wiruje, a ona dostaje kuksańce od tego huraganu. Oficjalną recenzje proszę sobie przeczytać TU.

Ewa ma naprawdę niezłe pióro i talent do niezłych tekstów (zresztą nie tylko "na papierze", "na żywo" też nimi zaskakuje), pewnie zanim doczytam do końca, to znajdę jeszcze kilka talentów.

Książeczkę polecam. Nie, nie zapłaciła mi za pochwały. Niestety :)


sobota, 29 marca 2014

"TAJEMNICA CAŁUNU"

Mam takiego zajebistego wykładowcę od historii średniowiecznej powszechnej (tak wiem, część z was nie wierzy, że to może być ciekawe, no ale cóż, ja nie bardzo wiem co jest fascynującego w funkcji trygonometrycznej), który lat temu cztery napisał książkę "Tajemnica Całunu". Jako że wszyscy o tym dobrze wiedzieliśmy, to dziewczynki z grupy nauczycielskiej* poprosiły pana profesora, żeby jeden z wykładów poświęcił Całunowi Turyńskiemu. Zgodził się, of kors.

Pan profesor nazywa się Idzi Panic i jego wygląd nie zdradza tego, jak bardzo jest zajebisty. To tak na marginesie. Na zdjęciu profesor Idzi ze swoją książką. Zdjęcie STĄD.


Z wykładu wyszło mniej więcej to, co później przeczytałem w jego książce - pan profesor jest zwolennikiem autentyczności Całunu. Ja mam wątpliwości i to wiele wątpliwości. Część z nich zawiera się w TYM tekście. Raczej skłaniałbym się do tezy, że mamy do czynienia ze średniowiecznym, gotyckim, dziełem sztuki.

Wracając do profesora Idziego. Książka nie jest książką obiektywną, jest raczej zapisem kolejnych argumentów na rzecz prawdziwości Całunu, profesor przedstawia też drogę (domniemaną drogę?) Całunu z Jerozolimy do Turynu. Na pewno jest to pozycja warta przeczytania - profesor ma naprawdę świetne pióro, jego zaangażowanie w to, co pisze sprawia, że książka jest niesamowicie lekka. Myślę, że jest niezła i dla zwolenników Całunu i dla jego przeciwników jego autentyczności. Pierwsi dostają do ręki argumenty, a drudzy mają poletko, na którym mogą hodować kontrargumenty.

[Panic Idzi, Tajemnica Całunu, wydawnictwo Avalon, Kraków 2010, ISBN 978-83-60448-99-1]

* połowa z nich wygląda tak, że mogłaby przeskoczyć od razu biurko i zacząć sprawdzać obecność, takie są... Nauczycielskie. CoPoNiektóre (już! na pierwszym roku!) stukają obcasami po korytarzach jak moja dyrektorka z gimnazjum po 30 latach pracy...

wtorek, 10 grudnia 2013

"SUPER SIX ONE ZESTRZELONY"

Znów zaliczyłem długą przerwę w pisaniu, bo (cóż za niespodzianka!) ujebało mi internet (ot, uroki Netii). W międzyczasie zacząłem dwudziesty rok mego żywota (co na pewno nie sprawi, że w piątek w pizzerii uznają mnie za godnego wypicia napoju bogów), a koleżanki z grupy sprezentowały mi książkę Howarda E. Wasdina - "Snajper. Opowieść komandosa SEAL TEAM SIX". To z niej pochodzi tytuł posta.

Coś czuję, że każde z Was oglądało film "Black Howk Down" (czyli, jak chcą tłumacze, "Helikopter w ogniu"). Howard Wasdin opisuje sytuację w Mogadiszu z perspektywy snajpera chcącego dorwać kilku skurwysynów, którzy Somalijczykom robią źle - opisuje przygotowania do kolejnych akcji, obserwacje, wściekłość, gdy Biały Dom siedząc w wygodnych skórzanych fotelach każe czekać i w końcu totalny chaos, który powstał po zestrzelaniu dwóch Black Howków (Wasdin odpowiada też na pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść, że zgraja obdartych facetów mogła zestrzelić najlepsze śmigłowce świata).

Jednak nie tylko o Mogadiszu jest mowa - Wasdin opisuje szkolenie Navy SEAL (chyba nawet dokładniej niż Chris Kyle w książce "Cel snajpera"), wylewa pomyje na administracje Clintona (w sumie słusznie) i pokazuje, jak trudno jest rodzinie żołnierza.

"Jeden z pilotów odpowiedział:
- Wystrzelaliśmy się.
Znaczyło to tyle, że zużyli całą amunicję (...) Ale mimo że piloci nie mieli już amunicji, zaczęli latać tuż nad nieprzyjacielem, tak nisko, że prawie uderzali ludzi płozami. (...) Pamiętam, że przelecieli w ten sposób co najmniej sześciokrotnie. Nasi piloci z Task Force 160 to świrusy: robiąc z siebie żywą tarczę, ocalili nam życie."

"Nagle Gordon powiedział rzeczowo, jakby uderzył kolanem o stół:
- Cholera, dostałem.
Po czym przestał strzelać.
Shughart wziął karabin Gordona i dał go Mike`owi [Michaelowi Durnatowi], po czym wrócił do walki. Kiedy w jego karabinie zabrakło amunicji, wszedł do zestrzelonego helikoptera i przekazał meldunek przez radio. Potem wszedł na śmigłowiec i natarł na tłum (...). Odpychał w ten sposób atakujących, aż zabrakło mu amunicji. Tłum rzucił się z powrotem do ataku i zabił Shugharta."

Jak czytam takie opowieści, to mam ochotę ujebać nogi przy samej szyi każdemu, kto nazywa żołnierzy walczących w Afganistanie (czy innych krajach) najemnikami. Nie oni wywołują wojny i nie oni powinni za nie odpowiadać - jadą na wojnę, bo taki mają zawód. I chwała Bogu, że na tą wojną to jadą far far ełej, a nie do sąsiedniego powiatu.

Książkę gorąco polecam. I film też - zwłaszcza ze względu na muzykę Hansa Zimmera i zdjęcia Sławomira Idziaka.

niedziela, 27 października 2013

Ktoś ma ochotę się wkurwić, wrzeszczeć i płakać z bezsilności? Polecam film "Johnny poszedł na wojnę". Jest na jutubie - TU.
Z każdego militarysty zrobi pacyfistę. Jest po prostu... Poruszający w najgłębszym tego słowa znaczeniu.

piątek, 25 października 2013

LUDZIE, MYŚLCIE...

Czy może raczej "dziennikarze myślcie".

Jestem człowiekiem wiecznie poddenerwowanym możliwością kontaktu z drugim człowiekiem (no introwertyk po prostu) i przed wyjściem "do szkoły" muszę się zrelaksować. No to siup na kanapę i dawaj "Pytanie na śniadanie". 
Nic mnie tak nie rozśmiesza i powala absurdem jak program, w którym omawia się w jednym odcinku stylizacje Edyty Herbuś (kto to jest?), problem pedofilii, związek Adamczyka z Rosati, zagrożenie terrorystyczne i nową porcję ciuchów Wiganny Papiny.

W każdym razie zobaczyłem dziś zjawkę "materiału" na temat biednej, rozkraczonej przed meczetem Rihanny i złych, brzydkich muzułmanów, którzy się na nią wściekli. No ludzie, błagam! To, że była ubrana, a nie rozebrana, to nie jest tu istotne (bo każdy zainteresowany kobietami wie, że czasem nawet jest bardziej seksowanie, gdy kobieta jest ubrana). Jakby mi się tak baba zaczęła wyginać na terenie kościoła* i strzelać focie, to bym ją wykopał. Miejsce kultu, to miejsce kultu. Zakaz robienia kurewskich zdjęć i basta.
Jakby zrobiła taką sesję w Kościele Mariackim, to nikt by nie mówił, że została wyproszona bezpodstawnie. A tu źli, brzydcy muzułmanie...

* I tu ważna rzecz, która może umknąć osobom nie mającym zielonego pojęcia o islamie - to nie jest tak, że meczet, to tylko to, co jest wewnątrz budynku. To jest też np. dziedziniec, na którym też się trzeba umieć zachować jak osoba rozumna, a nie jak bydło.

Druga sprawa obrazując wybiórczość i nieobiektywność dziennikarzy, to sprawa działaczy Greenpeace. Ci zieloni idioci próbowali wedrzeć się na platformę wydobywczą i coś czuję, że według prawa rosyjskiego mogliby być nawet zastrzeleni. A w mediach słyszę o biednych działaczach wspaniałego i inteligentnego Greenpeace, którzy zostali aresztowani przez złych, brzydkich Rosjan...
BTW, ciekawe czym była napędzana ta stara łajba grinpisowców, bo nie wyglądała na ciągniętą przez walenie, tylko na pożerającą ropę hektolitrami.

Nie wiem, kogo przyjmują na studia dziennikarskie, ale odnoszę wrażenie, że na tych studiach uczy się jedynie "dobrego wyglądania". Teraz to już nawet nie muszą wyraźnie i bezbłędnie mówić.

Żeby nie kończyć "na marudę", to przedstawiam Wam moje nowe współlokatorki:

(po lewej Deratyzacja, czyli Dercia, a po prawej Dezynfekcja, czyli Dezia. Imiona wybierała moja mama :) )

wtorek, 8 października 2013

HESUSIE NAWASIE, KSIĄŻKA ZA DYCHĘ!

Jo jeżech je tera student, ale nie będę może na razie o tym pisał. 
A, Jesus (czyt. Hesus) Navas to taki piłkarz :)

Na początek chciałbym jednakowoż pozdrowić pewną blondynkę, która wracała z Katowic linią A i napierdalała po kolei do wszystkich osób ze swojej komórkowej listy kontaktów na temat beznadziejnego bałaganu na AWFie oraz o tym, że miała już dwie technologie informacyjne a miałaby jeszcze trzecią, gdyby nie zgłosili sprawy do dziekanatu, no naprawdę, skandal. Z drugiej strony dziołchę podziwiam - nie mam pojęcia jak można jednocześnie jeść jogurt, gadać przez smartfona i trzymać ręką torbę jadąc na stojąco po trasie w której zakrętów jest więcej niż odcinków prostych.
Tak mało (na oko 160 centymetrów) potrzeba, żeby wkurzyć człowieka...

Ale miało być o książkach. Otóż kupiłem sobie z przeceny książkę Karen Armstrong "W IMIĘ BOGA. FUNDAMENTALIZM W JUDAIZMIE, CHRZEŚCIJAŃSTWIE I ISLAMIE". Jestem dopiero na 45 stronie, ale już mogę ze spokojnym sumieniem napisać, że książka warta jest tego, by do niej zaglądnąć. Pani Armstrong* cofa się daleko (do 1492 roku) i po kolei opisuje wszystkie odłamy religii, grupy, które się tworzyły i co miało na nie wpływ - to brzmi dość podręcznikowo, jednak napisane jest lekkostrawnie. Dodatkowym plusem jest wydanie (wyd. W.A.B., Wa-wa 2005) - twarda oprawka, świetny papier, wszystko jasne i przejrzyste. Od czasu matury ustnej z polskiego mam słabość do wydawnictw, które są tak miłe, że podają jasno i wyraźnie rok, miejsce i ISBN (niech żyje PWN i Bellona!).

Za to Dziadzio kupił mi (w księgarni w klasztorze w Czernej, ceny często-gęsto niższe o 50, 70%) zbiór listów C.S. Lewisa (bardziej znanego po hasłem "autor Opowieści z Narnii") pod tytułem "O MODLITWIE". Lewis pisze do swojego kumpla Malcolma o swoich przemyśleniach na temat modlitw, kościoła (anglikańskiego, ale widać podobieństwo do spraw KK) czy ogólnie religii. Książka ma swoją wartość głównie ze względu na to, że Lewis nawrócił się już jako dorosły człowiek, co sprawia, że na religię patrzy świeższym okiem niż człowiek, który większość rzeczy robi "z automatu" i nawet nie zastanawia się, o co się modli, gdy odmawia "Ojcze nasz". Kto wiary nie stracił, najwyraźniej nie może jej poznać. 

Żeby nie było tak poważnie i filozoficznie, to polecam Wam "ŻMIJĘ" Andrzeja Sapkowskiego. Wojna w Afganistanie (ta sprzed 30 lat, jak Ruscy wkroczyli do tego pięknego, ale zabójczego kraju), którą można podsumować słowami jednego z żołnierzy: "z lewa chujnia (...) z prawa chujnia. A pośrodku pizdiec". W tych okolicznościach przyrody żołnierz zauważa wśród kamieni złotą żmiję, która "pokazuje" mu (kto przeczyta, będzie wiedział o co chodzi) dzieje innych żołnierzy, którzy przed wiekami walczyli na tym brązowawym skrawku ziemi. Książka równie mistrzowska jak autor.

*Nie przepadam za kobietami-pisarkami. No po prostu mi nie leżą (za wyjątkiem J. K. Rowling). Może ma to coś wspólnego z zdeczka przyobszernymi opisami uczuć czy coś (Sapkowski pięknie opisuje uczucia, bo ich prawie nie opisuje, ale i tak je czuć) tudzież z kolorami pistacjowym, szmaragdowozielonym, purpurowym i szkarłatnym oraz ekri (czy jak to tam piszą).

wtorek, 1 października 2013

NIE BĘDZIE O POLITYCE

[Denerwuje ten Bohater NieInternowania*, co to próbuje zajebać większości Polaków Powstanie Warszawskie. To powinno być karalne. Batem]

Tak więc napiszę o muzyce. Otóż, dzięki kanałowi "100% Kazik" w OpenFM, doszedłem do wniosku, że można w Polsce rozbić muzykę:
a) o ważnych problemach społecznych ("Soł łi don't łont noł prohibiszon in e Łorsoł/ Soł łi don't łont noł prohibiszonn in e Krakoł eja" - El Dupa, "Prohibition")
b) i politycznych ("Z tarczą albo na tarczy Hanna Gronkowiec walczy./ Symbol naszego oporu, królowa wolnego dworu." - Kazik na żywo, "Hanna Gronkowiec walczy"),
c) o polskości ("Coście skurwysyny uczynili z ta krainą?/ Pomieszanie katolika z manią postkomunistyczną/ Ci modlący się co rano i chodzący do kościoła/ Chętnie by zabili ciebie tylko za kształt twego nosa" - Kazik, "Jeszcze Polska")
d) o polityce ("Co za syf, co za katastrofa" - Kazik, "Polska płonie", teledysk polecam :)
e) serio, naprawdę serio o polityce ("Jak ginie tysiąc istnień młodych, tam u pałacu bram/ Świat milczy, bo nie ma przejmować się czym/ To są tylko wewnętrzne sprawy Chin" - Kazik, "Wewnętrzne sprawy")
f) o skurwysyństwie ("Czy wiesz, na co nam przyszło?/ Żeby winę taką waszą wymyśleć?/ To jest jakaś ponura farsa/ Myślisz, że twoja wolność narasta?" - Kult, "Układ zamknięty")
h) i o historii ("Jak zło się rodzi? Odpowiedź racz mi dać,/ więzi i głodzi, na pewno nie idę spać./ Nad nami niebo Niemiec, na wschodzie wielka przestrzeń,/ sturm und drang spełnione w rozumieniu nowoczesnym." - Kazik na żywo, "Jak zło się rodzi")
g) i różnych takich ("Celina", "Mars napada", "Baranek" czy "Kurwy wędrowniczki").

No po prostu Kaźmirz ratuje honor polskiej muzyki :)

Szkoda tylko, że przy małoletnim rodzeństwie nie można tego przez głośniki puścić.


* Ostatnio doszliśmy z Mamą do wniosku, że ten facet po prostu spełnia się w byciu opozycjonistą, bo ciągle ma nadzieje, że ktoś go internuje. Ot, fetysz.

piątek, 23 sierpnia 2013

PARRRANOJJAAAAAAAAAAAAAA...!

Nie odpowiadam za siebie. To przez... Sami przeczytajcie, co me szarawe komóreczki w budyń zamieniło.

Ewa Tomaszewicz nie raz przyznawała się do czytywania Frondy (czyżby pod kołderką z latareczką, żeby Żona nie zauważyła?), co w rozmowach z Ramzesem zawsze kwitowałem jako "niegroźne wariactwo" ewentualnie "ta to ma hobby". Dzisiaj trafiłem na Twarzoksiążkowy profil "Mądrości z Frondy" i stało się - odwiedziłem wreszcie ten fascynujący fragment internetu.

I?
 
HAHA HAHA HA HA HAHAHAHAHAHAHAHAH HA 
[zaraz się uduszę] 
HAHAHAHAH HAH! 
To da się tyle wypić?!
 

A potem do mnie dotarło, że oni tak na serio.

Mamy więc szukanie OBCYCH na forum ("żydo-masońsko-liberlanych - a więc SOCJALISTYCZNYCH - pedałów" oraz wysłanników "ryżego masona-żyda z dziadkiem esesmanem" prawdopodobnie):
 

Coś, co kompletnie "nie ma sęsu, bo JA się ze tym nie zgadzam" vel "nie ma sęsu, bo tego nie rozumię":
BTW, jak na Prawdziwych Polskich Patriotów to te osobniki z forum nie bardzo po polskiemu pisać potrafią. Nie żebym się czepiał. Mój blog (tak na przykład) prawdopodobnie doprowadził by prof. Miodka do ataku serca, ale ja nie mówię, że JESTĘ JEDYNYM PRAWDZIWYM PATRIOTOM POLAKIĘ I WIEM NAJLEPIEJ, JAK O POLSKE WALCZYĆ. SIERPĘ I M... KRZYŻĘ CELTYCKIM.

To jest spisek! Aborcyjno-tuskowsko-masońsko-żydowsko-homolobbystyczny SPISEG. Co ma aborcja do strzelania do ludzi? Fronda wyjaśni:

Żydofilia jest zaraźliwa. (Wiedziałem, że Franciszek oberwie. Wiedziałem) ŻODYN PRZED SĄDEM NASZYM NIE UMKNIE. ŻODYN:
To tylko malusienieczki wycinek możliwości Dzięnikaży Frondy (to jakiś osoby gatunek, ze Plutona na pewno*), ale obiecuje, że więcej tam nie wejdę. Zachrypłem bowiem ze śmiechu i zaprawdę powiadam wam, mózg rozjebany.

* A skasowanie Plutona z listy planet to był spisek. Masoński. Ewentualnie żydowski. Prawdopodobnie stało za tym homolobby. Pluton przestał być planetą w 2006 roku - tym samym roku, w którym RPA, miasto Meksyk, Czechy i Słowenia przyjęły ustawę o związkach partnerskich. Przypadek? Nie sądzę.

sobota, 3 sierpnia 2013

...never ending potency...

Mój ulubiony wokalista (Till, wybacz, ciągle jesteś numerem dwa) kończy dziś 50 lat - wszystkiego najlepszego, panie Hetfield!
BTW, moja mała siostrzyczka też zaczyna słuchać Metalliki i Rammsteinu. Ma 7 lat :)
Prowadzi to do wniosku, że Justyna Bóbr przeminie, Hannah Kaszanah przeminie, a "stare dziadki" rocka i metalu będą za 50 lat tak samo popularni, jak dziś.

A w tytule TO.

środa, 24 lipca 2013

KULTURY, POLAKU!

Byłem dziś z dziadkami na Jasnej Górze. Relacja ze zdjęciami jeszcze nastąpi, ale najpierw krótka refleksja.

Kraj w 90 % (podobno, teoretycznie) katolicki, a ludzie nie wiedzą, że do kościoła nie idzie się w krótkich spodenkach. Trzepie mnie po prostu, jak widzę dorosłą babę w szortach do połowy uda, która włazi do kaplicy. Trzepie mnie i nie rozumiem, dlaczego księża nie reagują. Trzepie mnie, jak widzę lasencję w moim wieku, która czekając na odsłonięcie obrazu Matki Boskiej esemesuje w kaplicy. Trzepie mnie, jak widzę, że rodzice nie umieją ubrać dziecku koszulki z krótkim rękawkiem (a nie koszulki bez rękawów typu koszykarskiego) i spodni za kolano. Trzepie mnie, jak widzę ludzi, którzy mimo komunikatu przez megafon i kilku DUŻYCH i WYRAŹNYCH JAK PIEGI PEWNEJ ALEKSANDRY* obrazków zakazujących używania fleszy w Kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej, używają fleszy i udają, że nie słyszą i nie widzą.

Kurcze blade. Jak wchodzisz do synagogi masz ubrać (jeśli jesteś facetem) jarmułkę, wchodząc do meczetu rozbierasz buty i zasłaniasz włosy (jeśli jesteś kobietą), wchodząc do cerkwi masz zakaz wejścia za ikonostas i nie możesz się odwracać do niego zadkiem. 

I masz się ubrać skromnie. Rękawek, spodnie/spódniczka za kolano. Inaczej jesteś durnym, niewychowanym i niekulturalnym imbecylem. Muszę dodawać, że używanie telefonu i flesza również jest świadectwem kompletnego braku kultury?

* Które osobiście uwielbiam.

piątek, 19 lipca 2013

GÓRSKICH WAKACJI DALSZY CIĄG


...jak już przestanę się kiwać do rytmu "The Rains of Castamere", to zacznę pisać posta...

No dobrze. Zdobyłem małą brązową odznakę GOT. Może to niewiele, ale jestem z siebie dumny, bo w zeszłym roku z trudem wyszedłem na Kozią Górę, a teraz nabiłem pięćdziesiąt parę punktów dwoma wycieczkami.

Tym razem byliśmy w Beskidzie Żywieckim. 
Wrażenia? Szło się fajnie, nie miałem zakwasów, chociaż trasa była dość ciężka. Ino jedna rzecz mnie wkurzała - cała Romanka i zejście do Słowianki są zryte w te i nazad przez auta zwożące drewno. Błoto po kostki, szlak nie do przejścia, jedno wielkie bagno. W porównaniu z Babią Górą czy Beskidem Śląskim - szlaki strasznie zaniedbane, łatwo się zgubić, mało oznakowań... Dobrze, że nie padało, by byśmy utknęli w tym błocie.

 Oto trasa:
 
Wyjście ze Skałki [1] > Hala Boracza [2] > Redykalny Wierch [3] > zbieranie borówek (a było ich zatrzęsienie) > Hala Lipowska [4] > Rysianka [5] > Romanka [6] > Stacja Turystyczna Słowianka [7] > zejście do Skałki.

Mapa STĄD.

Tym razem pogoda była znakomita. Widać było Babią Górę (z Rysianki):
 

Spotkaliśmy żuczka:

I pożerającego krakersa ptaszka:

Widok z Redykalnego Wierchu:

Planujemy kolejne wycieczki, również bardziej nastawione na zwiedzanie. Póki co rodzice jadą z moimi siostrzyczkami na wakacje (...niech żyje wolność, wolność i swoboda...), a ja staram się unikać oglądania wiadomości i czytania niusów. Tak dla zdrowia.
Wspominałem już, że chcą mnie na Uniwersytecie Śląskim? Historio specjalności archiwalnej, idę do Ciebie!

czwartek, 11 lipca 2013

BABIA GÓRA

Zwana również Diablakiem - baby i diabły widać często chodzą w parze :)

W każdym bądź razie, to pierwsza baba, którą zaliczyłem (przepraszam wszystkich wrażliwców za to bezwstydne stwierdzenie).

A było tak: Przełęcz Krowiarki (1012m) > Sokolica (1367m, najtrudniejszy odcinek dla moich słabych płuc) > Kępa (1530m) > spacerek > Babia Góra (1725m) > spacerek > Przełęcz Brona (1408m) > schronisko Markowe Szczawiny (1188m) > spacerek po płaskim > Przełęcz Krowiarki.

O, tak:


Trafiliśmy na pogodę znakomitą do łażenia - chłodno, troszkę wiatru (no dobra, ponad kosodrzewiną wiało zdrowo), momentami nawet zimnawo. Niestety, są też złe strony takiej pogody - nie mam zielonego pojęcia jak wygląda Babia Góra, bo było tak:


Tym razem w ogóle nie czułem się zmęczony - jak już wyszliśmy na Sokolicę, to szliśmy równym tempem i na Babią zaszliśmy pół godziny wcześniej, niż "słupek ze szlakami" przewidywał. Następnym razem (a będzie, bo chciałbym tą Babę zobaczyć) pójdziemy inną trasą i mam nadzieje, że będzie piękny widok.

poniedziałek, 8 lipca 2013

WAKACJE...

Pożarłem dziś do końca "Millenium. Zamek z piasku, który runął" - coś niesamowitego. Szpiegostwo, strzelaniny i ostre procesy sądowe - coś, co misie lubią najbardziej. Dzisiaj wieczorem czeka na mnie jeszcze "Szklana pułapka 2" (tak wiem, film sensacyjny to nie jest kino wysokich lotów, ale dla nie kino tzw. wysokich lotów jest nie do przetrawienia) i tak oto zakończę ten dzień na plusie.

BTW, to jest siódmy dzień obowiązywania ustawy śmieciowej, a ja nadal mam pod blokiem jeden kontener. Brawo, gmino.

We wtorek byłem z dziadkiem na długiej (prawie 9 godzin łażenia) wycieczce w Beskidzie Śląskim. O, takiej:

(wyjście z Bystrej > Kozia Góra > Kołowrót > Szyndzielnia > Trzy Kopce > Stołów > Błatnia > Stołów > Trzy Kopce > Klimczok > zejście do Bystrej) 
mapa STĄD

Wycieczka był wyjątkowo udana, co poczułem w swoich łydkach (zakwasy trzymały się do piątku). Opaliłem trochę swoje blade łapska, porobiłem trochę zdjęć i czekam na kolejny rajd z przewodnikiem (ja to mam szczęście - chodzimy z dziadziem we dwójkę, on jest przewodnikiem, ja robię za wycieczkę). 

A oto Baran z Koziej Góry oraz jego Kole-meeee-żanka:



Widok z drogi na Błatnią:


Schronisko na Klimczoku widziane ze szczytu:


I schodzimy do Bystrej:

niedziela, 30 czerwca 2013

KRAJ ABSURDÓW

Stiega Larssona skończyłem wczoraj z paczałkami wielkości spodków i szczęką na podłodze (niby wiedziałem, mniej więcej, co tam się dzieje, ale czytało się niesamowicie). I jak już skończyłem, to odczekałem pół minuty i łapsnąłem Suworowa.

"Żołnierze wolności" Wiktoria Suworowa to taki jakby zbiór dygresji, anegdot i ciekawostek pokazujących jednoznacznie negatywny obraz ZSRR z lat 60. XX wieku.

Dlaczego czytam tę książkę z mieszaniną niedowierzania i śmiechu? Oto przykład, kopiowanie samolotu amerykańskiego (kopię nazwano Tu-4), pozwoliłem sobie skrócić dwie strony tekstu do minimum:
"W pokryciu lewego skrzydła superfortecy [B-29] znaleziono niewielki otwór. (...) Poproszono o opinię głównego konstruktora. (...) Po chuj zawracacie głowę? Kazano wykonać dokładną kopię. 
(...) Wewnątrz samolotu (...) biegnie wąski tunel. (...) Od środka pomalowany na kolor jasnozielony. (...) Odcinek końcowy rury (...) jest (...) biały. (...) rozkaz był: kopiować dokładnie, dlatego wszystkie radzieckie bombowce nie tylko mają dwukolorowy tunel, ale wręcz wyliczono (...) gdzie przebiega granica jasnozielonej i białej farby. (...)
Tymczasem dwa następne B-29 wykonały przymusowe lądowanie na terytorium radzieckim. Okazało się, że nie mają dziurek w skrzydle i że jeden ma tunel cały jasnozielony, a drugi biały. (...)
Tupolew umiał zachować zimną krew. Kazano skopiować bombowiec, który wylądował pierwszy. Co do następnych nie było żadnych poleceń. (...)"
[Suworow W., "Żołnierze wolności", Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Wa-wa 1996, s. 181-182 - jak już się naumiałem pisać bibliografię, to trza korzystać z umiejętności :)]

Jak tak czytam o fatalnej organizacji radzieckiego wojska i o brakach w sprzęcie i ludziach, to nie mogę uwierzyć, że ta skorupa, ten kolos na glinianych nogach, zdołał trzymać w szachy cały Zachód. To jest po prostu niewyobrażalne. A książkę bardzo polecam, również (a może zwłaszcza) tym, co z historią są na bakier :)

sobota, 29 czerwca 2013

MÓZGA TRZEBA KARMIĆ

Wypoczywam aktywnie - przynajmniej jeśli chodzi o aktywność mózgu :) Przy czytaniu nie grozi mi bliskie spotkanie z betonem (pozdrowienia dla Panny O.), więc uskuteczniam je bez ustanku.

Czytam książki i niusy, więc nie mogło zabraknąć TEGO.  
Uwaga, cytuję: "Prokurator generalny polecił wszcząć postępowanie służbowe wobec szefa białostockiej prokuratury, który odmówił wszczęcia postępowania ws. swastyki nabazgranej na transformatorze przy ul. Zagórnej w Białymstoku, argumentując, że w Azji swastyka to symbol szczęścia." No cóż, 

Pana prokuratora chętnie wziąłbym na wycieczkę historyczną do Muzeum Auschwitz, do miejsca śmierci mojego pradziadka, gdzie bardzo chętnie łopatologicznie bym mu wyjaśnił, że gówno Europę obchodzi azjatycki symbol szczęścia, bo swastyka to europejski symbol śmierci.

Resztę niusów sobie odpuszczę, bo musiałbym się powtarzać i po raz kolejny pisać, za kogo uważam Kaczyńskiego.

A tak z książek, to przerobiłem "Polowanie na Czerwony Październik", "Czas patriotów", "Kardynała z Kremla", wszystko autorstwa Toma Clancy. I? Po mojemu, to bohaterowie całego cyklu "Jacka Ryana" są zbyt idealni. Idealny agent, historyk, ojciec i mąż Jack Ryan, idealna żona i lekarka Cathy Ryan, idealna córka Sally Ryan, idealny brytyjski książę, idealny szef CIA, idealny prezydent USA... I źli komuniści, źli członkowie IRA i tak dalej, i tak dalej. Bohaterowie całej serii są zbyt czarno-biali.
Ale nie powiem, że mi się te książki nie podobały, niemniej nie radzę czytać ich po kolei, bo robi się nudno. Pewnie większość z Was oglądała "Polowanie na Czerwony Październik" (a jak nie, to polecam. Sean Connery jest niesamowity). Jak myślicie, że w filmie akcja jest pogmatwana, to wiedzcie, że w książce jest  jeszcze bardziej zapętlona.

Teraz (w końcu!) wziąłem się za "Millenium. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Stiega Larssona. Film oglądałem parę razy i bardzo mi się podobał, ale książka jest po prostu zajebista. Rozwija się powoli, co nieco uspakaja czytelnika i nagle JEB! Mikael dokonuje przełomu. Szkoda tylko, że przeczytałem ten fragment wczoraj po północy i "cały misterny plan" wyspania się "poszedł w pizdu".
BTW, książka jest znakomicie wydana (Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012).
Zdecydowanie polecam, ja na pewno nie skończę na pierwszej części, ale kolejne będą musiały odczekać swoje w kolejce. Wiktor Suworow leży na moje półce i nie wygląda na cierpliwego :)

środa, 5 czerwca 2013

GUL, GUL, POD WODĄ, GUL

Pojawiła się informacja, że na dnie Morza Północnego prawdopodobnie znaleziono wrak okrętu podwodnego ORP Orzeł, który w niewyjaśnionych okolicznościach zatonął na przełomie maja i czerwca 1940 roku. 

Każdy ma jakiegoś bzika, ja mam nawet kilka - na przykład takiego, że na widok okrętu podwodnego szybciej mi bije serce. I jak czytam słowo drukowane o okrętach podwodnych, to już w ogóle org... To już naprawdę się cieszę. Chciałbym, żebyście się tym słowem drukowanym również ucieszyli, więc polecę Wam kilka książek właśnie o tych cudownych rybciach opowiadających. 

A TU i TU interesujące artykuły o współczesnych polskich okrętach podwodnych.

Na początek moja ulubiona książka podwodna, czyli "Torpeda w celu" komandora Bolesława Romanowskiego, czyli niemalże kronika II wojny światowej spisana z perspektywy peryskopu. A nawet kilku peryskopów i to nie byle jakich - ORP Wilka, na którym autor pokonał cieśniny duńskie we wrześniu 1939 roku, ORP Sokoła i ORP Dzika, czyli strasznych bliźniaków działających na Morzu Śródziemnym oraz pechowego ORP Jastrzębia, który zatonął w wyniku straszliwej pomyłki alianckich okrętów. Książka jest napisana w przystępny sposób, idealny dla laika, jednocześnie zabawna i skłaniająca do refleksji.

"Walczyłem z Kriegsmarine" Wiktora Korża, czyli dla odmiany Bałtyk i radzieckie okręty starające się skopać Niemcom zady. Nieco stalinowskiej propagandy, ale jednocześnie wspaniała, wierna i dobrze napisana relacja rosyjskiego podwodniaka przeplatana straszliwymi obrazami głodującego Leningradu. Ruscy marynarze zdobyli moją sympatię, gdy przeczytałem opis naprawy sterów okrętu. Młotami. Na środku Bałtyku. Pod wodą! Wrogie okręty pływały wokół źródła hałasu i zdezorientowane odpływały, a oni w ciasnym wnętrzu okrętu podwodnego naprawiali stery młotami. Coś pięknego :)

"Ucieczka z głębin" autorstwa Iana Kershawa, więc przenosimy się na Pacyfik. "Ucieczka..." to reporterska opowieść o losach USS Tanga, jednego z najskuteczniejszych okrętów amerykańskich z czasów II wojny światowej. Mało w niej opisów batalistycznych, jest to głównie historia ostatniego rejsu Tanga, jego tragicznego końca i niewoli członków załogi, którym cudem udało się przeżyć. Niemniej książkę polecam, robi duże wrażenie.

Na szczegółowe opisy podmorskich batalii nie należy się nastawiać również przy książce "W bezdennej otchłani". Melanie Wiggins zebrała w niej wspomnienia członków załóg U-Bootów. Mam nadzieję, że nie muszę informować, że U-Booty, to niemieckie okręty :) Książka jest o tyle ciekawa, że warto czasem spojrzeć na wojnę "od drugiej strony". W gruncie rzeczy na U-Bootach służyli tacy sami ludzie jak na Orle czy Dziku. 

Na koniec ORP Orzeł, czyli powieść historyczne Michaela Guntona pod tytułem "Orzeł. Tajemnice okrętu podwodnego". Pan Gunton podczas II wojny światowej służył w Royal Navy, więc wie, co pisze. Nie jest to dokładna historia Orła, postacie są teoretycznie fikcyjne, jednak sama ucieczka z portu w Estonii jest opisana dokładnie. Powieść ciekawa, wciągająca, ładne uzupełnienie wspomnień i pamiętników podwodniaków rzeczywiście walczących na tych cudach inżynierii.

PS. Marynarka Wojenna wymienia obecne polskie zabytki (okręty, teoretycznie) na nowe. Jak ja bym chciał coś takiego zobaczyć z polską banderą:


(USS Ohio)

wtorek, 28 maja 2013

POD ZIEMIĄ, W KRYPCIE I W LABORATORIUM

"Kiedy przyszła moja kolej (...) wcisnąłem się głęboko w wykuty wąski otwór. Światło reflektora tworzyło we wnętrzu komory grobowej rożne plamy i cienie o przedziwnych kształtach; fragmenty drewna z trumny, przetykane strzępami tkaniny robiły wrażenie dynamicznego ruchu, który zamarł na moment, wstrzymany niewidzialna ręka. (...) Manipulując światłem, rejestrowałem w pamięci nowe szczegóły: pośrodku, ze szczątków trumny rozsypanych na dnie grobowca, wyłaniała się rękojeść miecza, tkwiąca niemal pionowo, a przy niej czaszka patrząca oczodołem spod kawałka deski."
Nowa książka Dana Browna? Mroczny kryminał?
 
Nie, drodzy Czytelnicy Płciów Wszelakich. To relacja człowieka, który jako drugi w 1973 roku wszedł do grobowca króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Jego Wysokości Kazimierza IV Jagiellończyka. Do grobu, który był nietknięty przez 500 lat!

Przytoczona relacja znajduje się w książce "Klątwy, mikroby i uczeni" Zbigniewa Święcha. Jest to obszerny reportaż o wawelskich grobach i innym ciekawych badaniach archeologicznych. Niestety posiadam jedynie tom 1, ale spróbuje zdobyć kolejne części.

 

Pan Autor pisze o miejscu wiecznego spoczynku króla Kazimierza, o trudnych pracach konserwatorskich, o uczonych, których dotknęła "klątwa wawelska", o badaniach obrazu Czarnej Madonny i wielu, wielu innych obiektów,  a wszystko jest napisane prostym ciepłym językiem. Mówiąc "ciepły język" mam na myśli częste zwroty do czytelników. Powiem wam, Drodzy Czytelnicy, że uwielbiam, jak autor pisze w ten sposób.

 
Nie trzeba interesować się historia, żeby czerpać przyjemność z czytania tej książki, a naprawdę warto. Również szczegóły konserwacji, a wiec sprawy czysto biologiczno-chemiczne, niedostępne dla niewtajemniczonych (czytaj - dla mnie przede wszystkim), są opisane dość prosto. Całość okraszona jest zdjęciami, czarno białymi i nie powalającymi jakością, ale czaszki króla Kazimierza czy Jadwigi, króla Polski nie potrzebują specjalnej jakości :)

Książkę gorąco polecam każdemu posiadającemu umiejętność czytania :)

(BTW, schudłem 20 kg od sierpnia zeszłego roku. Jestem z siebie dumny :) )