wtorek, 10 grudnia 2013

"SUPER SIX ONE ZESTRZELONY"

Znów zaliczyłem długą przerwę w pisaniu, bo (cóż za niespodzianka!) ujebało mi internet (ot, uroki Netii). W międzyczasie zacząłem dwudziesty rok mego żywota (co na pewno nie sprawi, że w piątek w pizzerii uznają mnie za godnego wypicia napoju bogów), a koleżanki z grupy sprezentowały mi książkę Howarda E. Wasdina - "Snajper. Opowieść komandosa SEAL TEAM SIX". To z niej pochodzi tytuł posta.

Coś czuję, że każde z Was oglądało film "Black Howk Down" (czyli, jak chcą tłumacze, "Helikopter w ogniu"). Howard Wasdin opisuje sytuację w Mogadiszu z perspektywy snajpera chcącego dorwać kilku skurwysynów, którzy Somalijczykom robią źle - opisuje przygotowania do kolejnych akcji, obserwacje, wściekłość, gdy Biały Dom siedząc w wygodnych skórzanych fotelach każe czekać i w końcu totalny chaos, który powstał po zestrzelaniu dwóch Black Howków (Wasdin odpowiada też na pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść, że zgraja obdartych facetów mogła zestrzelić najlepsze śmigłowce świata).

Jednak nie tylko o Mogadiszu jest mowa - Wasdin opisuje szkolenie Navy SEAL (chyba nawet dokładniej niż Chris Kyle w książce "Cel snajpera"), wylewa pomyje na administracje Clintona (w sumie słusznie) i pokazuje, jak trudno jest rodzinie żołnierza.

"Jeden z pilotów odpowiedział:
- Wystrzelaliśmy się.
Znaczyło to tyle, że zużyli całą amunicję (...) Ale mimo że piloci nie mieli już amunicji, zaczęli latać tuż nad nieprzyjacielem, tak nisko, że prawie uderzali ludzi płozami. (...) Pamiętam, że przelecieli w ten sposób co najmniej sześciokrotnie. Nasi piloci z Task Force 160 to świrusy: robiąc z siebie żywą tarczę, ocalili nam życie."

"Nagle Gordon powiedział rzeczowo, jakby uderzył kolanem o stół:
- Cholera, dostałem.
Po czym przestał strzelać.
Shughart wziął karabin Gordona i dał go Mike`owi [Michaelowi Durnatowi], po czym wrócił do walki. Kiedy w jego karabinie zabrakło amunicji, wszedł do zestrzelonego helikoptera i przekazał meldunek przez radio. Potem wszedł na śmigłowiec i natarł na tłum (...). Odpychał w ten sposób atakujących, aż zabrakło mu amunicji. Tłum rzucił się z powrotem do ataku i zabił Shugharta."

Jak czytam takie opowieści, to mam ochotę ujebać nogi przy samej szyi każdemu, kto nazywa żołnierzy walczących w Afganistanie (czy innych krajach) najemnikami. Nie oni wywołują wojny i nie oni powinni za nie odpowiadać - jadą na wojnę, bo taki mają zawód. I chwała Bogu, że na tą wojną to jadą far far ełej, a nie do sąsiedniego powiatu.

Książkę gorąco polecam. I film też - zwłaszcza ze względu na muzykę Hansa Zimmera i zdjęcia Sławomira Idziaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz