wtorek, 28 lutego 2012

HISTORIĘ PISZĄ TYLKO ZWYCIĘZCY

Panie, Panowie i Obojniaki, mam zaszczyt zaprezentować moje zajebiste szkolne wypracowanie - esej na temat: "Czy historię piszą zwycięzcy?" Jak zwykle mnie poniosło :)

Mam również zaszczyt polecić stary ale jary (i bardzo na czasie) tekst Tadeusza Boya-Żeleńskiego. TU.

A TU świetny życiorys madame Skłodowskiej-Curie. Jak ja lubię tą babką...

HISTORIĘ PISZĄ TYLKO ZWYCIĘZCY

Jak długo ludzie istnieją, tak długo prowadzą wojny. Homo sapiens sapiens potrafi walczyć o wszystko - od jedzenia począwszy, poprzez sprawy honoru a na powodach gospodarczych skończywszy. Zmieniają się tylko miejsca i wielkość obszarów objętych działaniami wojennymi.
Według mnie nie ważne jest, kto walczy, jak walczy, czym walczy. Bardziej znaczące jest to, kto tą walkę opisuje i jak bardzo subiektywnie to robi. A kto najczęściej przekazuje potomnym relacje? Przecież nie może to być pokonany Hektor. Historię zawsze opisze wygrany Achilles.

Polegli nie mają możliwości na opowiedzenie swojej historii. Ich kości mogą powiedzieć wiele, ale kogo one obchodzą, kiedy cały świat poznał już relację zwycięzcy? Kto chce słuchać pokonanych? Który pokonany ma szansę na przedstawienie swojego zdania?
Najbardziej jaskrawym przykładem jest zbrodnia katyńska. Sowieci zabili strzałem w tył głowy ponad 20 tysięcy Polaków i nigdy za to nie odpowiedzieli. Dlaczego? Przecież zaraz po wojnie osądzono niemieckich zbrodniarzy, więc dlaczego nie osądzono również tych sowieckich? Pomijam już fakt, że Zachód starał się nie drażnić Stalina, bo niedługo po wojnie również on trzymał palec na czerwonym przycisku z napisem "wybuch bomby atomowej".
Zachodni alianci też święci nie byli. Na przykład potępiali zbrodnicze Luftwaffe niszczące miasta i zabijające niewinnych cywili zaraz po tym, jak brytyjskie lotnictwo zabiło niemieckich cywili bombardując jakiś cel w Niemczech. Ale RAF był bohaterski, ale Luftwaffe było zbrodnicze. Jak ktoś Kalemu zjeść krowę to źle, ale jak Kali zjeść komuś krowę, to dobrze...
Historię drugiej wojny światowej napisali wygrani. Dlatego dzisiaj nie można powiedzie, bez ściągania na siebie krytyki choćby jednego słowa o bohaterskiej obronie wybrzeży Normandii. Ale chwalenie wspaniałego desantu wojsk amerykańskich i brytyjskich spotyka się z ogromną społeczną akceptacją. Nikt nie mówi o dzielnych marynarzach z Kriegsmarine, których żelazne trumny ścielą dno Morza Śródziemnego, Północnego i Oceanu Atlantyckiego. Owszem, wielu było w Niemczech ludzi, którzy zasłużyli jedynie na stryczek, ale tacy sami znajdowali się w ZSRR i innych krajach alianckich. Ale to wygrani piszą historię.
Żeby nie narażać się na zarzut, że przykłady biorę tylko z czasu II wojny światowej, wesprę się bardziej odległymi czasami.
W starożytnym Egipcie często zdarzało się, że faraon reformator (zwłaszcza reformator religijny) po śmierci był dosłownie wymazywany z dziejów kraju. Niszczono jego posągi, zdrapywano ze ścian jego imię. Taki los spotkał miedzy innymi Echnatona, ojca Tutenchamona (próbował on wprowadzić monoteizm). Ten kto przejmował władzę (często w sposób, powiedzmy, nielegalny - za pomocą trucizny, sztyletu i tym podobnych) nie musiał się przejmować swoim poprzednikiem. Teraz to on pisał historię i chciał, by tylko jego historię zapamiętano.
A Achilles? Dzięki Homerowi został zapamiętany jako heros, półbóg. A ja tam wolę Hektora niż tego mściwego pyszałka (co powiedział Hektorowi, gdy ten poprosił, by Achilles oddał jego ciało Priamowi? "Ty mnie, psie, na rodziców nie błagaj, u kolan nie skomlej! / Bodajbym mógł w mej wściekłości poszarpać na sztuki i pożreć / na surowo twe ciało za wszytko, coś mi wyrządził"). Ale mój bohater przegrał. I to imię Achilles jest teraz synonimem herosa. Wpływ na jego postrzeganie miała też na pewno piękna figura niejakiego Brada Pitta, ale to już inna historia...
Całkowicie zgadzam się z tezą, że historię piszą tylko zwycięzcy. Można z taką relacją polemizować, można przedstawiać swoje prawdy, lecz minie dużo czasu zanim cokolwiek (o ile w ogóle) się zmieni w sposobie postrzegania danego wydarzenia. Stalin ponoć powiedział kiedyś, że nie ważne jest, na kogo się głosuje, ważne, kto te głosy liczy. Parafrazując jego słowa, mogę stwierdzić, że nie ważne, kto i za co walczy, ważne kto wygra i jak tą walkę opisze.

piątek, 17 lutego 2012

DO DUPY Z DEMOKRACJĄ


Jestem człowiekiem wychowanym w kraju, w którym słowo "demokracja" jest najwyższą świętością. Kochamy demokrację i pluralizm, więc w szkołach uczymy, że jest ona najlepsza a inne doktryny polityczne to się mogą schować. Mimo tego, że system oświaty uważa mnie za idiotę bez własnego zdania, któremu należy łopatą do łba włożyć "właściwą" wiedzę, nie uważam demokracji za idealny system. Ba! Nie uważam jej za nawet dobry system!

Dlaczego? Bo się nie sprawdza.

Popatrz na rząd. Popatrz jeszcze raz. Ten rząd zmienia się w świnie przy korycie, popatrz kolejny raz, te świnie wożą się zajebistymi brykami za pieniądze ludzi, którzy tylko malucha mogą kupić bez kredytu. Popatrz na rząd i słuchaj mnie uważnie.

Słowo demokracja oznacza władzę ludu. To my jesteśmy tym ludem. I wybieramy na cztery lata rząd, który przez cztery lata ma nas, nasze problemy i nasze zdanie (!) w głębokim poważaniu. Ingeruje w nasze życie, a my nie mamy prawa do ingerowania w skład Rady Ministrów, a ona nie musi nas słuchać. Skończmy z hipokryzją, rząd przez cztery lata ma władze niemal absolutną. Ogranicza ją tylko konstytucja, ale powiedzmy sobie szczerze - kto z ludu ją czyta? Dopóki opozycja nie wyczai, że ustawa jest niezgodna z konstytucją, wszystko jest ok.

Popatrz na ACTA. Mało brakło, żeby została wprowadzona bez świadomości obywateli. I bez zbadania jej zgodności z konstytucją. Mało piekielnie? Pomyśl, ile rzeczy nasz rząd mógł już w ten sposób podpisać. Bez wiedzy społeczeństwa, bez sprawdzenia, bez konsultacji społecznych... Tak wyglądają w praktyce rządy ludu.

Popatrz na rząd. Filozof jest ministrem sprawiedliwości (Jarosław Gowin), ekonomistka ministrem sportu i turystyki (Joanna Mucha, swoją drogą od nominacji wprowadza w osłupienie swoją nieznajomością realiów polskiego sportu*), politolog ministrem transportu i budownictwa (Sławomir Nowak), archeolog/historyk ministrem skarbu (Mikołaj Budzanowski), menadżer ministrem obrony narodowej (Tomasz Siemoniak), prawnik ministrem środowiska (Marcin Korolec), a kulturoznawca ministrem cyfryzacji (Michał Boni). Sami eksperci.

I wyobraź sobie, że tacy niekompetentni ludzi na nieodpowiednich środowiskach przez cztery lata mogą zrobić z tobą co chcą. Już widzę radość na twoim pyszczku, Kochany Czytelniku.

Żeby demokracja miała sens, potrzebna jest dogłębna edukacja** i zwiększenie aktywności społeczeństwa. Problem w tym, że władzy nie zależy na tym, byś znał swoje prawa, żebyś wiedział, co rząd może, a czego nie. Nie chcą, żebyś wiedział dużo o innych ustrojach politycznych, a na pewno nie chcą, żebyś wiedział o nich dobre rzeczy. Bo wiesz, ciemny lud to kupi. Ten oświecony wyjdzie na ulice i zacznie krzyczeć.

A zwiększenie aktywności społecznej? Jaką mieliśmy ostatnio frekwencję w wyborach? Niecałe 49 %. Połowa społeczeństwa miała w dupie wybory. Dlaczego? Bo nie ma na kogo głosować. A nawet jak jest, to przecież i tak się nic nie zmieni***, bo i tak sfałszują, bo mnie nogi bolą itd. Bo społeczeństwo nie widzi powiązania między wrzuceniem głosu do urny a wysokimi cenami i beznadziejnymi reformami edukacji (jest to wynik braku edukacji). Jednocześnie władza tępi tych, którzy mają odwagę by wyłamać się poza schemat (widzieliście telewizyjne relacje z marszów przeciw ACTA? Dawno większej medialnej manipulacji nie widziałem). Demokracja, sukinsynu!

Hasło "rządy ludu" to przykrywka. A ludowi bardzo łatwo jest w to wierzyć. A do czego demokracja potrafi doprowadzić pisałem TU. Demokracja szlachecka i ustrój III RP to jedno i to samo. Gówno. A miejsce gówna jest głęboko.

* Demotywatory.pl widzą już jak została wybrana:
Tusk: Mucha, biegałaś kiedyś?
Mucha: Tak.
Tusk: To zostaniesz ministrem sportu.
** To jest jeden z powodów, przez które uważam, że wprowadzanie demokracji na siłę w takim np. Afganistanie to debilizm do kwadratu.
*** Powód, dla którego m. in. moi rodzice na wybory nie poszli.