środa, 31 grudnia 2014

TO KONIEC

Pisać bloga zacząłem 28-go grudnia 2009. Pięć lat i 345 postów później stwierdzam, że czas przerwać. Nie jestem już nastolatkiem, ale nie o to chodzi - brakuje mi weny, brakuje mi chęci na przelewanie irytacji na pap... ekran, niewiele mam też na to czasu.

Pięć lat to kupe czasu! Starych postów w pewnej części wolę nie czytać :)

Może trochę moich ulubionych statystyk:
345 postów - z czego 108 w 2012, najbardziej płodnym, roku. Najwięcej odsłon miał post NEONAZIOLE, zebrał też sporo komentarzy. 
Bloga wyświetlano ponad 18000 razy, pojawiło się na nim 185 komentarzy, za które Wszystkim Komentującym dziękuję.

Zajmę się teraz na spokojnie egzaminami i pracą licencjacką (motywem przewodnim będzie Jego Wysokość Władysław Jagiellończyk-Warneńczyk). Na bloga będę zaglądał co jakiś czas, poodpisywać na ewentualne komentarze. Może kiedyś wrócę do blogowania, ale raczej w innym miejscu. Do zobaczenia!

Nie może zabraknąć kilku zdjęć moich potworków:



Jakby ktoś był ciekawy, to tak się myje siedemnastocentymetrowy ogon (warto to zobaczyć na żywo, opad szczęki gwarantowany):



poniedziałek, 17 listopada 2014

POWYBORCZO

Katastrofa, porażka, PKW do wymiany. Mówiąc wprost - jak nie umieją wprowadzić systemu komputerowego liczenia głosów, to trzeba było pozostać przy liczydłach. To jest chore - gdyby nie sondaże robione w trakcie wyborów, do tej pory de facto nie wiedzielibyśmy, kto je wygrał. No proszę was, toż to elekcje w I RP przebiegały sprawniej (a mamy XXI wiek, przypomnę, tak dla jasności). Panowie z PKW są najwyraźniej takimi ekspertami od systemów informatycznych jak ja od misji NASA!

Same wyniki wyborów (na ile je znamy) nie obrazują w pełni rzeczywistości, bo:
1) część ludzi (pewnie nawet większa) nie głosuje w wyborach samorządowych na partie - głosuje na sąsiada, bo przynajmniej ma w ten sposób większe szanse na to, że jakimś cudem uda się dociągnąć drogę do zadupia, na jakim mieszkają.
2) w moim kochanym mieście PiS rządzi na spółę z ugrupowaniem prezydenta miasta, który niegdyś był w PO - nie można przenieść realiów parlamentarnych na samorządy.
3) fajnie, PiS wygrywa w sejmikach, ale z kim zrobi koalicję?
4) żadne, powtarzam, żadne ze znajomych mi serwisów nie podało informacji, jaki udział był w tym wszystkim komitetów lokalnych. W moim mieście są bodaj dwa czy nawet trzy takie komitety, które regularnie mają swoich radnych. Jaka to jest liczba w skali kraju i czy czasem nie odwraca do góry nogami statystyk? Przecież to jest jasne, że komitet działający w Pipidówie Małej nie będzie uwzględniony w sondażu ogólnokrajowym, ale władze w Pipidówie może zyskać, ja? Prezydent mojego kochanego miasta (być może już prezydent na wylocie, bo chyba czeka go II tura) jest technicznie rzecz biorąc bezpartyjny - naprawdę trudno mi uwierzyć, że jest wyjątkiem.

Na miejscu Kopacz nie wpadałbym w panikę, ale powinna poczuć oddech Prezesa na plecach (czy gdzie on tam jej sięga) i się ogarnąć.

A w PKWu trzeba zrobić huragan, bo choć wybory prezydenckie są logistycznie prostsze, to nie zapominajmy, że w przyszłym roku czekają nas też wybory parlamentarne. Byłoby szkoda, gdyby znów był taki cyrk.

piątek, 7 listopada 2014

WYPŁYNĄŁEM Z ODMĘTÓW HISTORII...

...ale tylko na chwilę i zaraz wracam...

W żaden sposób nie mogę znaleźć czasu na regularne pisanie. Ba! Nie mam nawet specjalnego czasu na irytowanie się wyczynami naszych polityków, celebrytów i innych dziennikarzy - oto dobrodziejstwa studiowania. Minusem jest to, że ostatnio przez cały czas wyglądam tak:


Mogę się za to pochwalić, że mam pewien pomysł na pracę licencjacką i podczas wstępnego zastanawiania się nad możliwościami i źródłami, trafiłem na piękny list z 1441 roku. Panie i panowie, tak oto błagało się niegdyś szwagra o pieniądze:

Mężnemu panu Mikołajowi Serafinowie miecznikowi krakowskiemu, żupnikowi obojga salin, panu i bratu najdroższemu.
Mężny panie i bracie najdroższy. Zechce wiedzieć Wasza Dostojność, że według poleceń tak z panem Cikowskim rozporządziliśmy, że Dybacz ma już osiadłość we wsi Rakowiece (...). Przykazał mi także Wasza Dostojność, że mam spłacić długi, mianowicie panu Rokoszowi (...) i Paszkowi. Nie mam jak im zapłacić, a oni wielce mnie prześladują i ponaglają. Bóg mi świadkiem, że w żaden sposób nie mogę zdobyć pieniędzy u kupców. (...) W najbliższy poniedziałek upływa termin zwrotu, a ja dlatego nie mam jak spłacić tych długów, że należność za sól, którą nabywają kupcy z Krakowa, potrącają sobie oni w imię dawnych długów. (...) 
Jakub podżupek bocheński, wasz przyjaciel

Myślę, że mógłby spokojnie jeszcze kilka razy powtórzyć frazy o "najdroższym bracie" i "Waszej Dostojności" :)
Pewne problemy są widać ponadczasowe - również problemy z serii "politycy i rządzący" i jeżeli mogę wybrać, to wolę zajmować się politykami późnego średniowiecza. Zawsze zdrowiej :)

BTW, przejrzałem parę tych listów i wśród dość "zwyczajnych" zwrotów grzecznościowych (Łaskawy Panie, Wielmożny Panie), znalazłem właśnie to dość intrygujące "Mężny Panie". Jakoś trudno mi sobie wyobrazić pisanie mejla brzmiącego mniej więcej tak: "Mężny Panie J. Słonina, profesorze Uniwersytetu Śląskiego..."

A resztę korespondencji Wielmożnego Pana Mikołaja Serafina znajdziecie w książce "Korespondencja żupnika krakowskiego Mikołaja Serafina z lat 1437 - 1459" wydanej przez W. Bukowskiego, T. Płóciennika i A. Skolimowską. Naprawdę warto do niej zajrzeć, tak z czystej ciekawości. Jest wydana w sposób tak przystępny i opatrzona tyloma przypisami, że na wstępie nie trzeba mieć wcale wielkiej wiedzy o temacie.

sobota, 11 października 2014

POKOJOWY NOBEL DLA DZIECI

Z wielką radością wróciłem do studiowania i tej radości nie przeszkodził nawet mój nowy plan zajęć (3-4 dni wstawania o piątej rano i siedzenie do 15-17 na wydziale).

Troszkę mało mnie interesowała przez ten tydzień polityka i pewnie przez jakiś czas będzie mnie obchodziła jedynie polityka szesnastowiecznej Polski (na całe szczęście). Interesował mnie za to okołopolityczna Pokojowa Nagroda Nobla - mam wreszcie poczucie, że otrzymały ją odpowiednie osoby (trafiła do Malali Yousafzai i Kailasha Satyarthiego). Malala jest po prostu niesamowita (nie tylko dlatego, że o przyznaniu jej Nobla dowiedziała się na lekcji chemii). 


Tegoroczny Nobel jest trochę Noblem dla wszystkich dzieci, którym wojna i fundamentalizm odebrały szansę na normalne życie, bezpieczeństwo i edukację. Straszne jest życie dzieci w krajach fundamentalizmu i wojny. Ten temat pojawiał się dość często na blogu Marcina Ogdowskiego (zafganistanu.pl). Dwa poniższe zdjęcia pochodzą z tego bloga, więcej m. in. TU.


piątek, 3 października 2014

SZCZYT SKURWYSYŃSTWA

Szczyt skurwysyństwa został osiągnięty. Janusz "Poglądy Zmieniam Częściej Niż Majtki" Palikot powiedział o Annie Grodzkiej:
"Ona nie wytrzymała ciśnienia, ona uwierzyła, że osoba transseksualna może być liderem formacji. No nie może być w Polsce." 

Noż kurwa. Po to Ania Grodzka poszła do tego pierdolonego Sejmu, żeby pokazać, że nie jesteśmy wielbłądami, że mamy uczucia, że w ogóle żyjemy w tym kraju, po to, żeby pokazać, że mamy swoje miejsce w polityce. Ruch Palikota jej to umożliwił, wydawało się, że jest najbardziej otwartą partią w Polsce, że istnieje właśnie po to, by osoba transseksualna mogła być liderem, wybić się w ogóle do wyższej niż organizacje pozarządowe polityki.

Palikot lobbował za tym, żeby została wicemarszałkinią sejmu i jakoś wtedy nie widział problemu. Ale tak! Wtedy pani Ania była jeszcze w Ruchu Palikota (czy Twoim Ruchu, jeden pieron), więc miała kompetencje, a gdy odeszła od Jaśnie Oświeconego Janusza, to nagle okazało się, że nie ma dla niej miejsca na politycznym szczycie. 

Szczytem skurwysyństwa było danie jej nadziei na to, że rzeczywiście może być liderem i że może zajmować ważne miejsce w polityce. Palikot współpracował z nią przez dłuższy czas. Pewnie mówili do siebie po imieniu. Pewnie czasem pogadali. A teraz ona jest w innej partii, więc on uznaje, że może jej wbić nóż w plecy. Może jestem idealistą, ale tak się nie robi. Naprawdę można zachować się z honorem i w bardziej cywilizowany sposób traktować eks-członków swojej partii.

Owszem, mamy w obecnej sytuacji okołopolitycznej zerowe szanse na wysokie stołki. Ale Ruch Palikota miał istnieć po to, by zmienić sytuację okołopolityczną, a wygląda na to, że dosypuje sporo cementu do politycznego betonu. To przykre.

Jeszcze bardziej przykry jest brak potępienia dla słów Palikota ze strony jego kolegów i koleżanek. Mam nadzieje, że nawtykali mu chociaż przez telefon. Ale w dobie totalnego konformizmu w partiach jest to chyba tylko nadzieja.


środa, 1 października 2014

KULTURA CO NAJWYŻEJ BAKTERYJNA

Patrząc na debatę po expose Ewy Kopacz, rozumiem, dlaczego odbywa się ona w formule piętnastominutowych wystąpień klubów, a nie dyskusji. Opozycja i poseł N. z PO zachowują się jak bydło. Gorzej niż studenci na debacie przed eurowyborami... To jest katastrofa. Wariatkowo. Chlew. Zero kultury.

Ludzie dorośli, mający kilku, kilkunastoletnie doświadczenie w polityce, zachowują się jak kibole. Wrzaski, śmiechy, prowokowanie, wrzaski i machanie łapami. Koszmar.


Bardzo bym chciał, żeby w sejmie były osoby takie jak Barbara Nowacka czy Marek Borowski, Henryk Wujec, Wincenty Elsner... I nie umiem wymienić większej liczby posłów, senatorów czy przyszłych (oby!) posłanek (patrz: B. Nowacka), co jest chyba dość symboliczne, bo polityką interesuję się od lat. Sprawiedliwie mówiąc, Ewę Kopacz też można zaliczyć do osób, z którymi da się rozmawiać, do osób, z którymi chce się rozmawiać, do osób przedstawiających sobą kulturę niekoniecznie bakteryjną.

Bardzo mi się nie podobało przemówienie posłanki PiS Anny Zalewskiej. Pomijając niepotrzebną agresję i wrzaski (mentorka p. Zalewskiej jest chyba Krystyna Pawłowicz), było to przemówienie dotyczące rządu Donalda Tuska. No cóż, jak żyć bez Tuska?

Expose wyglądało całkiem całkiem, nie wiem jednak, skąd mamy wziąć na to pieniądze.

sobota, 20 września 2014

CISZEJ NAD TYM RZĄDEM

Nie powiem, żeby Ewa Kopacz była moim ideałem premiera, nie powiem, żeby mi się jakoś ten rząd specjalnie podobał na pierwszy rzut oka, ale litości, opozycjo, litości. Wstrzymajcie się z wypowiadaniem opinii ostatecznych, bo jeszcze komuś zrobicie na koniec laurkę osobnika, po którym nikt się niczego nie spodziewał, a jednak coś mu wyszło. Poza tym - to, że ktoś jest kompletnie nie znany, to jeszcze nie oznacza, że jest niekompetentny. BTW, jak opozycja to robi, że ocenia już całokształt człowieka, który na scenie politycznej pojawił się wczoraj (no prawie przedwczoraj)? Co to za wybryk natury, co przewiduje przyszłość?

Pan Prezes Jedynej Słusznej Partii uznał istnienie rządu za wymierzoną w niego prowokację. No cóż... Czy to już urojenia, czy jeszcze majaczenia?

piątek, 19 września 2014

APOSTAZJA - CO JA ROBIĘ TU

Obiecałem post o apostazji.

Przygotowałem akt apostazji, po czym rozbiłem się o brak czasu i świadków. Niedługo potem papieżem został Franciszek i postanowiłem dać Kościołowi szansę. Ostatnią.

Chciałbym jednak napisać, dlaczego chciałem zostać apostatą i dlaczego nie wyrzuciłem jeszcze gotowego aktu apostazji z komputera.

Tak, ma to związek z tym, że jestem transseksualistą. Zresztą, wszystko w moim życiu ma związek z tym, że jestem transem - od sposobu ubierania się, przez niechęć do chodzenia na imprezy i niechęć do wyjazdów z dziadkiem na więcej niż jeden dzień, aż po problemy z dymiącym w cholerę ogniskiem domowym. Koniec dygresji.

Kościół katolicki generalnie ma problem z transseksualizmem i to tak wielki problem, że pominęli go w Katechizmie Kościoła Katolickiego (sam sprawdziłem, nie ma ani słowa), a tak w ogóle to kompletnie nie rozumie problemu. A jak Kościół nie rozumie jakiegoś problem ("bo nie"), to
a) ignoruje
b) mówi Ci, że w sumie, to ma gdzieś Twoje uczucia, grunt, żebyś ich nie miał
c) wypycha poza swoje struktury.

Poza tym jest wiele spraw, które strasznie mnie drażnią - stosunek Kościoła do antykoncepcji, stosunek do homoseksualizmu, stosunek do innowierców i ateistów, stosunek do młodzieży, problem z kulturą osobistą duchownych, fakt, iż mój ojczym pewnie łącznie nie wydał tyle pieniędzy na malucha, poloneza i dwa pasaty, ile proboszcz z naszej parafii na swój samochód, upolitycznienie, ignorowanie wiernych, wybiórcze traktowania wszelkich praw (od Biblii po prawo karne), pycha, chciwość, oderwanie od rzeczywistości, nauka religii w szkołach i tak dalej. Mniej więcej to samo, pod czym podpisuje się większość polskich katolików.

Może jestem (tak jak inni katolicy) naiwny, bo jako idealista (ponoć z tego się wyrasta) wierzę, że Kościół się zmieni. Już się zmienia, ewoluuje, ale za wolno. Nie chciałbym jednak patrzeć na tą zmianę z boku, chciałbym w niej uczestniczyć. Chciałbym swoją obecnością w Kościele przypomnieć Kościołowi, że nie pozbędzie się "problemu" traktując "problematycznych" wiernych jak pył niegodny osiadania na biskupich butach. Chciałbym, żeby zauważyli, że LGBT SĄ OBECNE W TYM KOŚCIELE. Już są i skoro jeszcze są, to znaczy, że ich wiara jest prawdziwa. Że zasługujemy na to, żeby traktować nas jak ludzi, a nie jak chodzące problemy.

Był taki czas, że wolałem machnąć ręką i odejść, ale teraz jestem bardziej uparty i nie wyjdę tylko dlatego, że mnie wypychają. Jednak moja wiara i związek z Kościołem są mocno zagrożone - gdyby Kościół wyciągnął do mnie rękę, to na pewno byłoby łatwiej. Duszpasterstwo LGBT, o czym jak marzę...

wtorek, 16 września 2014

APOSTAZJA - DLACZEGO KSIĄDZ BONIECKI NIE MÓWI, JAK JEST

Od jakiegoś czasu lubię poczytać Tygodnik Powszechny, bo jest to jedyna gazeta pisząca w sposób normalny i bez spiny o Kościele, polityce, kulturze, moralności, Biblii i tak dalej, i tak dalej. Rzadko ją kupuje w wydaniu papierowym (6, 90 zł! Toż to studenckie śniadania na trzy dni!), raczej, poczytuje w internetach, ale chyba wykupię w końcu prenumeratę (bo taniej).

Ale muszę się przyczepić. No muszę, po prostu.

We wstępniaku ks. Adama Bonieckiego (TUTAJ w całości) i artykule Marcina Żyły ("Trudne wystąpienie") poruszony został temat apostazji. Nieco, niestety, tendencyjnie. Albo inaczej - w oderwaniu od rzeczywistości.

(...)człowiek ochrzczony może odejść od Kościoła (...), ale „wystąpić”, w sensie anulowania chrztu, nie może. Deklarację odejścia można, na żądanie, odnotować w parafialnej księdze chrztów. Ma to wymierne znaczenie w krajach, w których istnieje podatek kościelny. W krajach takich jak Polska ma znaczenie nade wszystko symboliczne.

Po pierwsze - symbolika jest bardzo ważna w życiu człowieka. Gdyby tak nie było, to nie nosiłbym krzyżyka na szyi, mama nie nosiłaby obrączki, ludzie nie nosiliby pacyfek, tęczowych flag na plecakach czy "zakazów pedałowania" na bluzach.
Nie chodzi o podatek kościelny, ale nie uprzedzajmy faktów.

„Tylko formalna apostazja gwarantuje, że przestajemy być członkiem tego wyznania”. To „porażka Kościoła i jego misji”, czyli można „dać po nosie księżom”. Psucie Kościołowi statystyk („przestajemy figurować w statystykach jako osoby wyznania rzymskokatolickiego”), a tym samym zmniejszanie reprezentatywności Kościoła.
 
Chciałbym tu przywołać liczbę apostatów z 2010 roku - 459 osób (wg artykułu pana Żyły). Ta porywająca liczba świadczy raczej o tym, że na apostazję decydują się osoby zdecydowane i świadome. Jak ktoś chce "dać po nosi księżom" to rozwala lekcje religii, nazywa księdza różnymi epitetami i robi inne tego typu rzeczy. Szkoda tylko, że zachowanie typu "jestem gimnazjalista, wiec ci dokuczę, bo tak" jest typowe raczej dla gimnazjalistów, a także części podstawówki i liceum (i nielicznych studentów) - a apostazji może dokonać tylko człowiek dorosły.

Psucie Kościołowi statystyk. Błagam. Nie poznałem jeszcze ani jednego zadeklarowanego ateisty (za to spotkałem wielu ateistów twierdzących, że są katolikami), który został ateistą, żeby "dać po nosie księżom" i "psuć Kościołowi statystyki".

Z tak for­mu­ło­wa­nej mo­ty­wa­cji bije po­czu­cie strasz­li­wej opre­sji, i to nie ze stro­ny Ko­ścio­ła, ale księ­ży. (...)  Można odejść od Ko­ścio­ła i bez de­kla­ra­cji, a motyw psu­cia sta­ty­styk jest dla na­iw­nych (...)

Bardzo nie podoba mi się u wielu księży spłycanie działania ateistów (i nie tylko zresztą, ja chciałem odejść od Kościoła mimo, że jestem człowiekiem wierzącym - chyba napiszę o tym osobnego posta, bo to długa historia) do zwykłej złośliwości. Biorąc pod uwagę liczbę ochrzczonych, w Polsce trudno jest natknąć się na "ateistę z dziada pradziada". Ktoś, kto odchodzi od wiary, w której został wychowany, ma raczej do tego jakieś podstawy. I nie jest to raczej złośliwość, chociaż można zostać ateistą od słuchania niektórych księży (np. bp Hoser czy abp "Lapsus").

Tutaj zacytuje fragment artykułu pana Żyły:
Kościół tłumaczy [długą procedurę - przyp. S.]: spotkanie z odchodzącym wiernym ma pomóc w upewnieniu się, że decyzję podejmuje świadomie i że chodzi o porzucenie wiary katolickiej, a nie np. okazanie dezaprobaty wobec księdza.

Ten drugi etap, chęć formalnego zerwania z Kościołem, to już wyższa półka ateizmu - biorąc pod uwagę trudność całej procedury, decydują się na nią ci, co są tak zdecydowani, że można mieć pewność, że wiedzą co robią. Już nie mówiąc o tym, że zadeklarowani ateiści nie będą raczej wiedzieć (tak na przykład), że proboszcz "ich" parafii wygaduje takie bzdury, że zęby bolą, więc nie będzie to dla nich argumentem na rzecz uporczywej i robiącej z nich debili procedury apostazji. 

Dlaczego robienie debili? Bo w całej procedurze, w rozmowie z księdzem i w ogóle w stosunku Kościoła do apostatów, przewija się jeden wątek - "on chce wystąpić z Kościoła, więc nie poznał prawdy objawionej, więc jest ograniczony, więc nie wie, co robi, więc jest debilem, więc udowodnijmy mu swoją wyższość". Jak też wiadomo, człowiek ograniczony nie mógł podjąć swojej decyzji po głębokich przemyśleniach i na podstawie własnych wniosków.

Ksiądz Boniecki pisze: (...) Kościół nie odwołuje się już do liczby ochrzczonych, raczej podaje liczby praktykujących: dominicantes i communicantes.

Tym bardziej nie rozumiem rozumowania Kościoła - skoro
a) nie mamy podatku kościelnego, czytaj liczba członków Kościoła nie przekłada się na pieniądze (a że część stanu duchownego to ludzie lubiący pieniądze, nie jest raczej tajemnicą - te bryki biskupów!)
b) nie robimy statystyk odwołujących się do liczby ochrzczonych, tylko do liczby praktykujących (szczerze powiedziawszy pierwsze słyszę, raczej dochodzą do mnie głosy "Polska to kraj katolicki, bo 95%..." i tym podobne)
to dlaczego Kościół tak bardzo upiera się przy upierdliwości procedury apostazji i przy zostawianiu "w papierach" danych osobowych? Czy raczej Kościołowi nie powinno zależeć na tym, żeby należeli do niego tylko ci, którzy są osobami wierzącymi, a nie osoby, które mają ten Kościół gdzieś?

BTW, z tym "zostawianiem w papierach" jest dość śmieszna sytuacji - gdy Kościół nie chce dopuścić do tego, żeby państwo zaglądało mu w papiery, to mówi, że jest autonomiczny i w ogóle watykański, a gdy chodzi o Fundusz Kościelny, to nagle jest polski i podlega pod polskie prawo.

Ksiądz Boniecki pisze jeszcze o tym, że kler nie wdziera się agresywnie w życie ludzi - coś o tym napiszę w następnym poście, razem z wyjaśnieniem mojego podejścia do apostazji.

Dla takich racji można chcieć wyjść z Kościoła tylko wtedy, kiedy się go traktuje jako stowarzyszenie czy partię, ale nie jak tajemnicę wiary.

Jak ateiści mają traktować Kościół jako tajemnicę wiary? Ktoś, dla kogo Kościół jest tajemnicą wiary, raczej od niego nie odchodzi.

Dla katolików problemem nie są procedury wychodzenia z Kościoła, czy raczej odeń odchodzenia, lecz pytanie: skąd taka potrzeba? 
 
Dla katolików może nie jest to specjalnie porywający temat, ale to nie katolicy odchodzą od Kościoła, tylko ateiści tudzież ludzie przechodzący na inne wyznanie. Czy to oznacza, że katolicy nie powinni interesować się prawem kościelnym i stosunkiem Kościoła do swoich byłych członków (w dodatku będących według logiki Kościoła nadal jego członkami)?

Ktoś, kto nigdy nie miał wątpliwości dotyczących wiary i Kościoła jako instytucji raczej nie pojmie, czym dla wielu ludzi jest apostazja. Podejrzewam, że ksiądz Boniecki po prostu nie potrafi sobie wyobrazić, że można nie wierzyć i że można nie chcieć mieć nic wspólnego z Kościołem, w którym się wychowano. Dlatego uważam, że Kościół powinien uważniej wsłuchać się w to, co mówią ludzie, którzy od niego odeszli, powinien uczyć się na własnych błędach, bo inaczej posypią mu się fundamenty i sam w końcu runie.

środa, 10 września 2014

IDŹCIE I ZGIŃCIE WSZYSCY

Dzisiaj będę masakrował. Bo lubię.

Zdarza mi się odrabiać z siostrą (lat 12, szósta klasa szkoły podstawowej) zadania. Matematyka jest ok (słodkie czasy, jak ułamki były po prostu ułamkami, a zamiast liter były cyfry, liceum to jednak koszmar był), ale nad polskim się dzisiaj nafukałem.

Pamiętacie wiersz Gałczyńskiego "Pieśń o żołnierzach z Westerplatte"? Na pewno się go uczyliście, ale przypomnę.

Konstanty Ildefons Gałczyński
Pieśń o żołnierzach z Westerplatte


Kiedy się wypełniły dni
i przyszło zginąć latem,
prosto do nieba czwórkami szli
żołnierze z Westerplatte.

(A lato było piękne tego roku).

I tak śpiewali: Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.

(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)

W Gdańsku staliśmy tak jak mur,
gwiżdżąc na szwabską armatę,
teraz wznosimy się wśród chmur,
żołnierze z Westerplatte.

I śpiew słyszano taki: -- By
słoneczny czas wyzyskać,
będziemy grzać się w ciepłe dni
na rajskich wrzosowiskach.

Lecz gdy wiatr zimny będzie dął
i smutek krążył światem,
w środek Warszawy spłyniemy w dół,
żołnierze z Westerplatte.

Konstrukcja wiersza, z tekstami w nawiasach, jest świetna, ale całość nie jest treścią dla dwunastolatków. Zwłaszcza w połączeniu z zadaniami, jaki były dalej w podręczniku ("Słowa na start")*.

Zadanie numer jeden było rozbrajające "Wysłuchaj wzorcowego odczytania wiersza w wykonaniu nauczyciela...". WTF?! Co to jest "wzorcowe odczytanie"? Fanfary i werble, pozycja na baczność, sztandar szkoły, a nauczyciel ma mieć głos Krzysztofa Kolbergera

Ja na szczęście nie musiałem "wzorcowo odczytywać", na zadanie było zadanie piąte - "Opisz postawę bohaterów wiersza. Skorzystaj z wybranych zwrotów zamieszczonych w ramce". A w ramce: "szanować ojczyznę, tęsknić za ojczyzną, pracować dla dobra ojczyzny, walczyć za ojczyznę, poświęcać się dla ojczyzny". Pewnie według oficjalnego klucza odpowiedź brzmi "Bohaterowie wiersza, czyli żołnierze z Westerplatte, walczyli za ojczyznę KROPKA Żołnierze poświęcili się dla ojczyzny KROPKA Żołnierze szanowali ojczyznę i tęsknili za ojczyzny, gdy byli w niebiosach KROPKA Bohaterowie wiersza dali przykład, jak należy pracować dla ojczyzny KROPKA".

Moja siostra na pytanie "I co ci żołnierze zrobili dla ojczyzny?" odpowiedziała "Umarli". Za przeproszeniem, jebłem, jak to usłyszałem.

Nie neguję bohaterstwa obrońców Westerplatte, ale jest wielką pomyłką uczenie dzieciarni, że najlepsze, co można zrobić dla ojczyzny, to zginąć. Moja siostra patrzyła na mnie ze zdumieniem, jak usłyszała, że dla ojczyzny należy żyć, płacić podatki i nie srać psami po chodnikach. A umierać tylko w najwyższej konieczności.

Produkujemy sobie kolejne pokolenie ludzi, którzy nie będą nic robić dla dobra Polski, bo przecież dla dobra Polski można tylko umrzeć. I to nie tak byle kiedy, ale w czasie wojny. Może dlatego Kaczyński i spora część prawicy chciałaby rozpętać nową wojnę - mają kompleks "złego Polaka", bo nie zginęli. To dość smutne. Krwawy patriotyzm budzi tylko frustrację i na pewno nie przynosi Polsce niczego dobrego.

Wiem, że nie odkrywam Ameryki, że temat był już poruszany dość często, ale dzisiaj szkolna rzeczywistość znów zwaliła mi się na głowę.

Niech puentą będzie zadanie nr 6, które brzmi "kto jest najwspanialszym wodzem i dlaczego Stalin" (w oryginale "Dlaczego można powiedzieć, że wiersz jest hołdem złożonym obrońcom Westerplatte?"). Jeżeli tak wygląda budowanie kreatywności i samodzielnego myślenia, to ja podziękuję.

* Jakbym się czepiał, a ja się lubię czepiać, to zauważyłbym też, że podano błędną informację, jakoby II wojna światowa zaczęła się od ataku na Westerplatte. Otóż bulszit - zaczęło się od bombardowania Wielunia, co było po prostu zbrodnią. Na Westerplatte żołnierze atakowali żołnierzy, a w Wieluniu bomby spadły m. in. na szpital. Bardzo cenię sobie prawdę historyczną, a ten początek II wojny światowej był zapowiedzią, że w trakcie tej wojny nie będzie cywilów.

sobota, 30 sierpnia 2014

WRACAM DO INTERNETÓW

Prawie dwa miesiące temu pan robotnik zepsuł mi kabel od internetu (ach! Te remonty klatki schodowej połączone z puszczaniem na cały regulator disco polo i rzucaniem kurwami!). Po półtora miesiąca udało nam się dodzwonić do mojego kochanego dostawcy internetu, po czym trzeba było się dodzwonić i dogadać (to było trudniejsze, bo panowie z uporem maniaka patrzyli na mój router i nie dopuszczali do siebie myśli, że problem leży na zewnątrz mieszkania) do panów majstrów, którzy za drugim podejściem internet naprawili. 
Jakby ktoś z Was miał zamiar dogadać się z Netią, to najlepszym sposobem jest rozpocząć rozmowę od "chcę rozwiązać umowę". Od razu odpuścili mamie słuchanie muzyczki.

W każdym razie sytuacja miała swoje aż pół plusa - w te wakacje szybciej przeczytałem "Ogniem i mieczem" niż rok temu. BTW, rozumiem, dlaczego ta książka zrobiła furorę, gdy była drukowana w odcinkach. (UWAGA! Spoiler, o ile można spoilerować książkę wydaną 130 lat temu) Jest taka scena, jak wszyscy siedzą, cieszą się i radują przy winie i miodzie, bo Jegomość Skrzetuski ma jechać do twierdzy Bar po Kurcewiczównę i nagle na imprezę wpada gość i krzyczy "Bar! Wzięty!" Jakbym miał czekać na kolejne wydanie "Słowa", to pewnie emocje byłyby takie, jak przy Krwawych Godach u George`a R. R. Martina.
W każdym razie, książka jest naprawdę niezła, a to co zrobił z nią Hoffman to zbrodnia.

Znad książkowej Ukrainy spoglądałem sobie przez TV na tą współczesną Ukrainę. Nie jestem pewny, czy jestem załamany obecną sytuacją, czy tylko zniesmaczony. NATO, ONZ, UE - to wszystko jest chuja warte. Mam wrażenie, że zaraz zobaczymy panią Merkel wołającą "przywiozłam wam pokój!", niczym Neville Chamberlain w 1938 roku.
Rozmowy UE z Rosją w Mińsku! Pani Ashton spokojnie podała rękę zbrodniarzowi, spokojnie prowadzono rozmowy na terenie kraju, który nie uznaje praw człowieka! Były kandydat na prezydenta siedzi jako więzień polityczny, ale co nas to obchodzi. Unia w tym momencie przekreśliła lata swojej pracy na rzecz praw człowieka.

Rosja rozpoczęła wojnę w Europie, a Europa wyraża zaniepokojenie.

Nie twierdzę, że należałoby np. zbombardować Moskwę czy coś w ten deseń. Ale nie oznacza to, że nie możemy wesprzeć militarnie Ukrainy (choćby tylko sprzętem) i odseparować Putina od świata. A ONZ może sobie pieprznąć w łeb i się rozwiązać, bo nikomu nie jest potrzebna ta kopia "Ligii Narodów".

niedziela, 6 lipca 2014

CO TU JEST NATURALNE, ŻYCIE CZY ŚMIERĆ?


Jestem cholernie zniesmaczony debilizmami, jakie pojawiają się na prawicy;
1. "Dzieci bez mózgów mają więcej mózgu niż pani poseł" - stwierdził Andrzej Jaworski w kłótni z Joanną Senyszyn (...) "Matki kochają takie dzieci. Nie możemy uśmiercać tych istot" - przekonywał (UWAGA! Link prowadzi na fronda.pl)
2. I dalej pisze metropolita łódzki: „Profesor Chazan odwołał się do tego, co wynika z prawa naturalnego i co gwarantuje mu Konstytucja. Jeśli natomiast są jakieś przepisy, którymi się rządzą ministerstwo zdrowia i NFZ, pozwalające tym instytucjom na takie właśnie postępowanie wobec prof. Chazana, to trzeba stwierdzić, że nie są one zgodne z Konstytucją i że należy je zmienić.” (...innymi słowy: rozpierdolić państwo i wprowadzić szariat, tfu! prawo naturalne, czytaj kościelne) (UWAGA! Link prowadzi na fronda.pl)
3. Czego chciał dowieść prof. Dębski? Zapewne tego, że takie dziecko koniecznie trzeba było zabić. Bo przecież prawo do życia mają jedynie piękne, pulchne różowe bobaski, ale już dziecko z jakąś wadą, poważną deformacją jest nie do pogodzenia z naszą wrażliwością i poczuciem estetyki… (No kurwa. A co z cierpieniem tego malucha? Co z cierpieniem matki? Wrażliwość level polska prawica) (UWAGA! Link prowadzi na fronda.pl)
4. (...) przecież dziecko żyje (...) [prof. Chazan] (UWAGA! Link prowadzi na fronda.pl)

Nie chcę umierać z bólu, nie chcę być warzywem, nie chcę, żeby moja matka wypłakiwała sobie oczy patrząc, jak umieram, nie chcę umierać miesiącami robiąc pod siebie... Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Żyjemy w kraju, w którym można uśpić śmiertelnie chore zwierzę, ale nie można dać tej łaski człowiekowi. Pies nie wie, że będzie uśpiony, ale my i tak to robimy, bo jesteśmy humanitarni. Dlaczego więc człowiek śmiertelnie chory nie może zadecydować o swojej śmierci? Dlaczego mamy przedłużać czyjeś cierpienie?

I nie mówicie mi o naturalnym prawie do życia. Przez wieki kobiety i dzieci umierały podczas i niedługo po porodzie (wspomnę to o nieodżałowanej Jadwidze Andegaweńskiej). I to było naturalne - natura tak chciała, że Guta Habsburżanka urodziła dziesięcioro dzieci, z których pięcioro umarło we wczesnym dzieciństwie, a z pozostałej piątki tylko jednej córce udało się skończyć trzydziestkę (sama Guta zmarła trzydziestki nie mając). W zgodzie z "prawem natury" moja mama nie powinna przeżyć trzeciego porodu, a ja powinienem zostać sierotą w wieku dwunasty lat. 

Pierdolić naturę, niech żyje medycyna. I jeśli ona rozkłada bezradnie ręce, to nie mamy prawa, by pozwolić na przedłużanie ludzkiego cierpienie. Cierpienie uszlachetnia? Idź i powiedz to temu dziecku.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

TAŚMOWA WYTWÓRNIA AFER PREZENTUJE

Parada Równości nie ma medialnego szczęścia. Wystartowała w sobotę o 15 i niemal równocześnie zaczęło się zamieszanie z taśmami. O taśmach za chwilę, wrócę jeszcze na chwilę do Parady Równości - TUTAJ jest świetne narzekanie Trzyczęściowego Garniturka. Dyskusja na temat tego narzekania nie jest jednak na blogu, tylko na fejsbuku (TUTAJ). Bardzo ciekawa dyskusja dotycząca sensu istnienia Parady Równości w takim kształcie, w jakim jest obecnie.

Wróćmy do taśm.

Kwestia eks-ministra, eks-platformensa Sławomira Nowaka i jego żony oraz jej problemów ze skarbówką jakoś mnie średnio interesuje. Jedno mnie cieszy - skoro pani Nowakowa boi się skarbówki, to znaczy, że skarbówka działa. I że ma w dupie to, czyją żoną jest ta żona.

Tyle, że te taśmy (apage satanas!) wydają się być z kapelusza wziętą aferą. Z tego, co się zorientowałem, to nie ma w nich mowy o korupcji i prywatnych korzyściach. 

Najbardziej powalający jest sam poziom rozmowy... No cóż, moi koledzy i koleżanki ze studiów prezentują podobny, mnie też się zdarza czymś czasem rzucić, więc pomińmy to litościwym milczeniem.

Moje ulubione radio (TOK Fm) wrzuciło na swoją stronę artykuł pod zwiększającym "klikalność" tytułem "Taśmy "Wprost". "Państwo polskie nie istnieje", "Młody Tusk pracuje w firmie nie wiadomo jakiej" [NAJMOCNIEJSZE CYTATY]". I tu się zaczyna hejt na media (znowu! czy ja znowu, dzięnnikaże drodzy, muszę to robić?!).

W tytule: "Państwo polskie nie istnieje". W stenogramie: "Państwo polskie istnieje teoretycznie, praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością". Interpretacja zmienia się o 180% stopni - Sienkiewicz nie neguje np. suwerenności Polski, tylko zwraca uwagę na poważny problem tego kraju, czyli brak współpracy pomiędzy instytucjami. Innymi słowy na coś, o czym media trąbią non stop. Tyle, że media zazwyczaj trąbią o tym niższym szczeblu - jak wtedy, gdy dyspozytorki pogotowania się nie mogły dogadać, która karetka i gdzie ma jechać.

Państwo działa tak, jak działa, bo politycy są opleceni powiązaniami interesów partyjnych (tu sprawa jest skomplikowana, bo interesy np. PSLu i PO są diametralnie różne, tak jak różne są "grupy docelowe" tych partii). To jest fakt, miło, że Sienkiewicz to zauważa.

Jan Vincent R. to partacz - Tusk usunąłby go prędzej czy później. Belka po prostu zauważył, że to nie jest partner do rozmowy i że potrzeba kogoś mniej politycznego i mądrzejszego. Też mi nowina, cała Polska chciała tego samego.

Muszę się zgodzić z Tuskiem (napisałem z zaciśniętymi z bólu zębami) - to nie była rozmowa mafii, tylko rozmowa dotycząca przyszłości i funkcjonowania państwa polskiego. A język był "paskudny", fakt. Zapisz pan swoich ministrów na kurs dla dżentelmenów.

Państwo dziennikarze rozdmuchali sprawę do granic możliwości. Bo naprawdę w tym taśmach nie ma potencjału. Fakt, sprawa jest dość niesmaczna, ale nie o to chodzi. Prawdziwa afera jest w samym podsłuchu.

Sądząc po jakości nagrań, nie były one rejestrowane za pomocą komórki, dyktafonu czy kalkulatora. To nie Belka nagrywał Sienkiewicza, czy Sienkiewicz Belkę. To ich nagrano. Z zewnątrz. Za pomocą najwyraźniej dobrego sprzętu prowadzono stałą inwigilacje i stały podsłuch członków rządu - to jest poważne zagrożenie.

Kto to nagrał? Nasz służby? A po cholerę mieli to nagrywać?! Paparazzi? No bez przesady, to nie ten poziom. Ktoś stara się wszelkimi możliwymi sposobami zdestabilizować sytuację w kraju. Już dzisiaj doszło do spadków na giełdzie, spadła także wartość złotego. Pojawiła się możliwość zdymisjonowania ministra spraw wewnętrznych (to jest jedno z najważniejszych ministerstw!). Ba! Takie taśmy mogłyby doprowadzić do dymisji rządu (Watergate i tak dalej).

Państwo polskie musi zrobić wszystko i jeszcze więcej, żeby wyjaśnić, kto stoi za tymi podsłuchami - ten aspekt to nie jest już aspekt polityczny, tylko sprawa bezpieczeństwa państwa.

A ministrowie powinni się już dawno nauczyć podstaw konspiracji. O takich rzeczach nie rozmawia się w restauracji, cholera jasna. Trochę instynktu, panowie ministrowie.

A! TUTAJ bardzo dobry komentarz Jacka Żakowskiego.

sobota, 14 czerwca 2014

PARADA RÓWNOŚCI A.D. 2014 W MEDIACH - TVP vs. TVN

Jak pewnie wiecie, przez Warszawę przeszła dziś 14. Parada Równości. Postulaty są te same co przy 13., 12., 11., 10. i tak dalej, więc nie będę powtarzał. Ciągle sobie obiecuję, że w końcu zawitam na tą warszawską paradę, ale jakoś nie ma jak.

Ale nie o tym. Bez codziennej dawki wiadomości TV żyć nie mogę, więc muszę ponarzekać na TVP. Przeszli dziś samych siebie... Gorzej było tylko z krakowskim Marszem Równości - nie pokazali go wcale.

Porównajcie sobie MATERIAŁ TVP1 z MATERIAŁEM FAKTÓW TVN. Ponieważ jestem bezlitosnym draniem, zauważę też fakt, że ten odtwarzacz vod tvp jest do rzyci. Ale nie o tym.

Materiał TVP zaczyna się w 14 minucie 57 sekundzie, a kończy w 15 minucie 37 sekundzie. Materiał bez wprowadzenia pana prezentera trwa 26 sekund (jakbym nie policzył, to bym nie uwierzył). TVP nie wysłało nawet reportera, całą sprawę komentuje pan prezenter, którego katolicko-tradycyjno-prawicowe poglądy słychać (tyle na temat obiektywności TVP). Tytuł materiału brzmi "Platforma równości" (Co autor miał na myśli?).

Materiał zawiera: migawkę na jedną z platform, baner, fragment latarni z kolejną platformą, baner stowarzyszenia "Miłość nie wyklucza", dwie drag queen, fragment dużej tęczowej flagi. Nie da się odczytać, co jest na banerach, bo za szybko leci. Koniec materiału.

Materiał TVN nosi miano "Święto tolerancji". Zaczyna się w 12 minucie, kończy w 13 minucie 34 sekundzie. Wprowadzenie trwa ok. 14 sekund, potem jest reporterka. Reporterka jest umieszczona na jednej z jadących platform, więc widać, ilu ludzi idzie w Paradzie (TVP ograniczyła się do stwierdzenia, że miało być 12 tysięcy, a było prawdopodobnie połowę mniej, nie pokazali chyba ani jednego ujęcia ogarniającego ilość ludzi będących na Paradzie). 

W materiale widać rzeszę ludzi, baner Whatever, jest wywiad z Jej Perfekcyjnością (czyli zaliczono punkt "wywiad z organizatorem"), przebitka na rzeszę ludzi maszerujących, kolejna na platformę z napisem "wyjdźcie z ukrycia, gdziekolwiek jesteście" (i tym razem da się to odczytać), następuje wywiad z Robertem Biedroniem, przebitka na husarza z tęczowymi skrzydłami (nie mam pojęcia, kim jest ten gostek, ale skrzydła ma fajne), przebitka na rzeszę ludzi, baner z hasłem Parady wiszący na jednej z platform, dalej roześmiana Anna Grodzka z roześmianą podróbką Conchity, wywiad z drag queen (jedyne do czego się mogę doczepić, to brak lesbijek w tym materiale, hańba, lesbijki są przecież takie fajne), kolejny wywiad z drag queen (j.w.), przebitki, a na koniec pani reporterka relacjonująca przemarsz ze środka idącej kolumny. Koniec materiału.

Czy trzeba kusić się o jakąś głębszą analizę?

Nie będę analizował innych serwisów informacyjnych, czasu brak, książka do historii powszechnej leży i paczy na mnie. W trakcie samego przemarszu, między 15 a 16:30 monitorowałem jednak TVP Info, które nic nie pokazało. BTW, pamiętam (dość mglisto, ale jednak), jak było EuroPride 2010 w Warszawie - w TVN 24  (którego obecnie nie posiadam w ofercie programów TV) leciała na bieżąco relacja z EuroPride, a w TVP Info leciał na bieżąco pogrzeb prałata Jankowskiego (bodajże). Tyle o TVP Info.

A na sam koniec jedyna goła dupa, jaka kiedykolwiek zawitała na Paradę Równości. Panie i panowie, Rude de Wredne (czyli groźniejsza połowa Trzyczęściowego Garniaka):

niedziela, 1 czerwca 2014

WYBIERAJCIE GODNIE, NIE PRZYNOSZĄC WSTYDU

...aż z depresji powyborczej zacytowałem fragment piosenki Meza. TUTAJ. Świetna piosenka, tak na marginesie.

Jakoś tak szybko minął ostatni tydzień, egzamin z łaciny i kolos zaliczeniowy z powszechnej zrobiły swoje i przyspieszyły jakby zegarek. I tak oto były już wybory, były już wyniki wyborów, profesor Grabowska (na którą głosowałem) niestety nie weszła do Europarlamentu... Ok, zatrzymajmy się na tym.

Przy frekwencji 23 procent do Europarlamentu może wejść kaczka dziwaczka i co tam jeszcze chcecie - nawet JKM. W mojej grupie wiekowej (18-25 lat) frekwencja wyniosła oszałamiające 17% (Serio?) i wygrał właśnie Korwin (Serio?! Ludzie, kurwa!). Moja Mamusia, mój ojczym i moja jedna, druga, trzecia, dziesiąta i pięćdziesiąta ciotka, wszyscy po czterdziestce, na wybory nie poszli. Bo po co? Ech, nie mam na kogo zagłosować. Ech, nie ma czasu. 
Moją Mamusię uraczyłem prostym tekstem - jakby Twoje pokolenie zrównoważyło moje, głosujące dla beki pokolenie, to byłoby nieco poważniej. I chyba na następne wybory pójdzie.

 
Oczywiście jakaś część nie głosowała dla beki - po prostu hasła zniesienia państwa opiekuńczego, zasiłku dla bezrobotnych i te de, i te pe, doskonale trafiają do tej grupy wiekowej, która wciąż jest na utrzymaniu rodziców. Do mnie też te hasła długo trafiały - do momentu, w którym okazało się, że moja siostra musi co miesiąc odwiedzać ortodontę (nie chcę wiedzieć, ile by to kosztowało np. w USA) i do czasu, w którym mój ojczym, jedyny żywiciel rodziny, nagle stracił pracę bo firma niespodziewanie splajtowała. Ludzie w moim wieku są, niestety, w dużej części totalnie oderwani od życia. A na podstawach przedsiębiorczości uczyliśmy się o jakiejś piramidzie jakiegoś gościa z różnymi potrzebami i takie tam pierdoły... W szkołach w ogóle nie uczy się mechanizmu działania państwa. Mitoza i mejoza są ważniejsze.

O deklaracji katolickich lekarzy może się wypowiadał nie będę, bo mną trzęsie, jak słyszę o tych kretynach. Zwłaszcza, jak wspomnę punkt trzeci. Chciałbym tylko, żeby kmiotki, które to podpisały, umieszczały informację "jestem katolikiem i leczę tylko katolików i tylko katolickimi, poświęconymi metodami (modlitwą i namaszczeniem)" na drzwiach gabinetów.

Żeby nie było tak poważnie i ponuro, to trafiłem wczoraj na super bloga - Przyczajona logika, ukryty słownik. Beka z nastoletnich "Ałtorek blogasków". Z blondynek, innymi słowy. Bardzo odprężające, dobrze działa na mięśnie brzucha :)
A-be, coś dla Ciebie.



W tak zwanym międzyczasie czytam dwie książki - "Hitler. 1889-1936. Hybris" Iana Kershawa i "Północ i południe" Johan Jakesa. Pierwsza to jakieś 600 stron biografii, doskonałej biografii - idealnie pokazuje, jak wiele było przypadku i ludzkiej głupoty w dochodzeniu do władzy przez Hitlera ("W rzeczywistości to polityczne błędy tych, którzy mieli władzę, odegrały znacznie większą rolę niż działania wodza nazistów"). W 1932 roku NSDAP było na równi pochyłej. Gdy wcześniej Hitler trafił do więzienia, o mało nie zniknęło z powierzchni ziemi - gdyby nie wypuszczono Hitlera po zaledwie kilki miesiącach odsiadki, NSDAP by nie przetrwało. Kershaw jest bardzo dobrym autorem, nie szuka sensacji, nie pisze czegoś, czego nie jest pewien. Książkę gorąco polecam tym, którzy zastanawiają się, jak to możliwe, że "nikt z Wiednia" stał się Führerem.

"Północ i południe" opowiada historię dwóch rodzin, jednej z południa USA, drugiej z północy. Jakes zaczyna od momentu, w którym protoplaści rodów trafili do USA, potem przeskakuje parę pokoleń, do pierwszej połowy XIX wieku, żeby opowiedzieć o przyjaźni dwóch chłopaków, która trwa przez naukę w West Point i służbę wojskową, a także później, gdy trafiają na front wojny amerykańsko-meksykańskiej. I tak się ciągnie dalej, przez kolejne pokolenia zmierzając do nieuchronnej konfrontacji Północy i Południa. 
Jakes to taki polski Sienkiewicz - pisze naprawdę ciekawie, dokładnie, cud, miód, orzeszki, dopóki nie musi opisywać relacji damsko-męskich. W tym momencie wpada w czarną dziurę, relacje są dość oklepane i takie sobie, Kmicic i Oleńka. Przynajmniej jest więcej seksu niż u Henryka.
Przedstawienie spraw damsko-męskich to jedyny mankament, jaki znalazłem w tej powieści. Reszta jest zajebista, polecam.

środa, 21 maja 2014

BĘDZIE O WYBORACH I DEBACIE NA WNSie

Z ciekawości zrobiłem test porównujący moje poglądy europejskie z poglądami polityków (mamprawowiedziec.pl). Z mojego okręgu na pierwszym miejscu mam panią prof. Genowefę Grabowską. Widziałem ją dzisiaj na debacie na moim kochanym Uniwerku, trochę czytałem i to na nią zagłosuję. Żeby była jasność, najpierw jej posłuchałem, a potem sobie zrobiłem teścik. BTW, na pierwszych dziesięciu miejscach wyszło mi ośmiu polityków startujących z listy Europy Plus Twój Ruch, pani z partii Zielonych i pan z Demokracji Bezpośredniej. Średnio mnie to dziwi.

A teraz Śląsk słucha, będziemy mówić o okręgu numer 11.

Na moim wydziale była dzisiaj wspomniana już debata europejska. Byli na niej: Genowefa Grabowska (E+TR), Janusz Korwin-Mikke (z partii Janusza Korwina-Mikke), Marek Migalski (kiedyś był w PiSie chyba, potem chyba w Solidarnej Polsce, a teraz jest w Polsce Razem Jarosława Gowina), Jan Olbrycht (PO), Monika Paca (Zieleni), Jacek Sierpiński (Partia Libertariańska, startuje z listy Demokracji Bezpośredniej), Halina Sobańska (SLD), Artur Zawisza (Ruch Narodowy).

Po pierwsze chciałbym zrobić facepalma będącego komentarzem do tego, jak zachowywała się sala. Ludzie, ja naprawdę studiuje z kibolami? Bo tak to brzmiało chwilami. Po drugie, lewico, centrum, kaj wy som? Ruch Narodowy przyszedł w nadreprezentacji, dalej byli ci, co przyszli popaczeć, jak Korwin masakruje lewaków, mała grupa lewicy, mała grupka po prostu słuchających. Kurde, zwykle się krzywię, jak Ewa Tomaszewicz marudzi na blogu, że ludzie nie chodzą na Parady, że stagnacja, że nie walczą, że ich nie widać, ale chyba przestanę. Powtarzam, lewico, centrum, kaj wy som?
Po trzecie chciałbym zauważyć brak obecności kandydata Solidarnej Polski (sztabowcy Adamka chyba wiedzą, że nie można go wpuścić na debatę, bo tylko idiotę z siebie zrobi) i kandydata PiSu. Tego biednego, wykluczonego PiSu, któremu tak zabraniają wyrażania poglądów.

JKM zrobił komedię jeszcze zanim się pojawił, bo się spóźnił i w dodatku nie wszedł (jak wszyscy) "dolnymi" drzwiami do auli, ale "górnymi" i musiał przejść oczywiście przez całą wypełnioną ludziami aulę. 

Pani Grabowska przedstawiła swój program, mówiła o młodzieży, równości, bezpieczeństwu. Potem wyszedł Korwin i zaczął mówić o "sukinsynach" (serio. To nie mieści się w moich ramach słowa "kultura") i czerwonej hołocie. Potem zaprezentował się Migalski nie mówiąc ani słowa na temat swojego programu, tylko atakując innych kandydatów, głównie Korwina. W ogóle cały czas starał się zrobić szoł, facet jest aktorem, populistą. Umie mówić, ale tylko tyle.

Jan Olbrycht mówił o tym, że Europa potrzebuje szybkości działania i sensownego wydawania dotacji. Monika Paca została niestety wyśmiana, bo choć mądrze mówiła, to jest z zielonych, poza tym brakuje jej nieco pewności siebie i charyzmy. Niemniej, sensowna kobieta.

Jacek Sierpiński okazał się być bardzo spokojnym, nieco flegmatycznym panem w okularach - bardzo sensowny człowiek, bardzo niepolityczny, bardzo normalny, libertarianin pełną gębą. Halina Sobańska to bardzo energiczna kobieta (z Sosnowca, ale to nie szkodzi), zaangażowana w sytuację seniorów, coś robiła wokoło akcji "Niech nas zobaczą" - zdecydowanie babka od spraw społecznych, młodzież, seniorzy, kobiety.

Na koniec (ach, ten alfabet) zaprezentował się Artur Zawisza. Zdjął marynarkę, powiedział, że jest gorąco i że scenę polityczną trzeba przewietrzyć. Do szoł dołączył się JKM, który udawał, że śpi. Program Ruchu Narodowego jest jasny i klarowny, nie będę o nim pisał. Rozumiem jednak, skąd te wysokie słupki w sondażach - Ruch Narodowy naprawdę potrafi przemówić do młodzieży, Zawisza potrafi nieźle przemawiać, on czuje salę, potrafi rzucać tekstami znanymi z kwejka i różnych takich. Dobrze się wczuwa. Innymi słowy, prawica wyrobiła się i naprawdę może narobić zamieszania czymś, o co byśmy jej nie podejrzewali - otwartością (na młodych).

Mnie szoł polityczne nie podnieca, bardzo podobało mi się rzeczowe przedstawienie swoich racji przez panią Grabowską, podoba mi się to, że jest ona ekspertem od prawa unijnego i naprawdę wie, co chce robić. Prawie tak dobrze jak ona wypadli Jan Olbrycht (w kwestiach światopoglądowych jednak mi odległy, dość konkretny, ma bardzo miły dla ucha głos, tak na marginesie), Halina Sobańska (ma niestety manierę krzyczenia do mikrofonu, ale jakbym nie głosował na Grabowską, to pewnie zagłosowałbym na nią), Jacek Sierpiński (który nieoczekiwanie zdobył sporą popularność na sali) i Monika Paca (minusem jest tu brak obycia z salą, ale z drugiej strony babka jest społeczniczką, inteligentna, energiczna). Marek Migalski okazał się skończonym szołmenem (zwłaszcza jak wyszedł z sali po wypowiedzi JKMa, który nazwał Lecha Kaczyńskiego zdrajcą), Artur Zawisza dzielnie starał się dotrzymać mu kroku, a JKM to JKM - nie rozmawiajmy o nim.

Tak więc ugruntowałem się w moim przekonaniu, że głos oddany na prof. Grabowską nie będzie zmarnowany, ugruntowałem się w przekonaniu, że PiS ma nas wszystkich w dupie, że JKM to pajac, że studiuję z osobnikami niekulturalnymi, że końcówka, w której po pytaniu gospodarczym i dotyczącym kodeksu drogowego sala zaczęła pustoszeć w szybkim tempie, była dość wymowna.

poniedziałek, 12 maja 2014

TYLE W TEMACIE EUROWIZJI

Miałem ochotę skomentować jakoś ostatnią Eurowizję, ale sobie odpuszczę. Jajco mnie obchodzi, kto wygrał i dlaczego, bo to nie jest konkurs, którym mógłbym się interesować. Znalazłem jednak dwa dopełniające się głosy rozsądku w internetach:


Ale nawet nie to jest najistotniejsze. Ja rozumiem, że ktoś może kogoś nie lubić, ale ilość gówna jaką wylano na Conchitę, teksty "co to kurwa jest" czy "do gazu z tym", są godne 1500 artykułów potępiających bezmyślną nienawiść. I te memy z Hitlerem i podpisami typu "nie o taką Austrię walczyłem" (rozumiem, że autor mema bardzo żałuje, że nie żyjemy w kraju, o którym marzył Hitler). Wstyd.

No dobra, kawałek Pani Ewy:
"Wurst (...) jest jak nasza tęcza na pl. Zbawiciela. Nie kochamy jej i nie bronimy, bo aż tak nam się podoba. Kochamy to, czego symbolem się stała - różnorodność, tolerancję, akceptację dla inności - a bronimy, bo sprzeciwiamy się nienawiści, która już kilkakrotnie stała się przyczyną jej spalenia."

sobota, 10 maja 2014

RÓWNOŚĆ Z NIEBA NAM NIE SPADNIE - MARSZ RÓWNOŚCI - KRAKÓW 2014

Byłem! Po raz pierwszy nawiedziłem Marsz Równości i na pewno nie po raz ostatni. Było kolorowo, mnóstwo uśmiechniętych ludzi, babcie machające nam z autobusu stojącego pod Wawelem (i nie tylko tam nam machali), byli nasi kochani narodowcy, którzy wyglądali dość blado (może przez te czarne wdzianka?), ale siłę głosu i rytm to oni mają (niestety), była grupa odgrywająca dzikie rytmy na bębnach (można ich słuchać i słuchać), nie było (niestety :) ) żadnych gołych tyłków (a taaaakie laski, chłopy też niebrzydkie), była policja, która działała dziś naprawdę sprawnie... 


Początek był dość fajny - na placu Wolnica kończyła swoją manifestacje nasza narodowa duma. Oni stali po jednej stronie placu, my po drugiej, oni darli się jak oszalałe małpy, wymachiwali łapami, wrzeszczeli, a my stalismy, część narodowcow po porstu olała, część patrzyła na nich z politowaniem... Fajnie to wyglądało. Dwie dziewczyny wyszły i przed narodowcami bardzo namiętnie się pocałowały, co chyba im się nie podobało :) (co by znaczyło, że kobieca namiętność nie bardzo im pasuje?)

 

Zło dobrem zwyciężaj - to chyba dewiza tej części ruchu LGBT, która powitała skaczących po Rynku narodowców śmiechem i machaniem oraz okrzykami "Chodźcie z nami". Tak samo się pouśmiechaliśmy do pani wymachującej do nas środkowym palcem, ale nasze najpiękniejsze i najszczersze uśmiechy zebrały panie z autobusu i pani na Rynku uśmiechająca się i pokazująca kciuk podniesiony do góry.


Jak widać, maszerowała też młodzież ("mamo, mamo, popatrz jakie ładne tęczowe flagi").


A na koniec ta największa, trzydziestometrowa flaga:


Więcej zdjęć TU.

niedziela, 4 maja 2014

PRAWY I SPRAWIEDLIWY PR

Rzadko oglądam ostatnio wszelkiego rodzaju serwisy informacyjne (po co mam się denerwować patrzeniem na te mordy polityczne...?), ale za strzępów wiadomości, jakie obejrzałem wynika interesujący fakt - Prezes Jedynej Słusznej Partii Parrrrranoja i Smoleńzk znów zmienił skórę na wybory. Zarówno On jak i jego Szczekaczka* dokonali pewnych zmian w imidżu.

Zamiast garniturów średnio dopasowanych Prezes ubiera koszulę, brak krawata i sweterek. Zamiast płaszczyka w eleganckim kolorze ciemnogrodu ubiera płaszczyk nieelegancki w kolorze ciemnogrodu. Pan Szczekaczka również zrezygnował z garniturków na rzecz, na przykład, kurtki, jaką polscy sportowcy nosili podczas igrzysk u naszego umiłowanego wroga. W dodatku Prezes pozwolił sobie na zniżenie się do poziomu niejakiego Franciszka i zadecydował, iż jego poddana może zrobić sobie z nim tak zwaną samojebkę. Słitfocie innymi słowy.

Zwiastuję zatem wszem i wobec nadejście sezonu wyborów i jednocześnie zauważam, że Parrrranoja i Smoleńzk ustami zadowala swój twardy elektorat, a jednocześnie stara się zadowolić elektorat mniej twardy, ale za to młody. Innymi słowy, PiS szuka głosów wśród ludzi młodych. 

Strzeżcie się. Strzeżmy się. Prezes się nami interesuje.**

* O Boże, on jest historykiem...
** Mną w sumie nie, bom wedle jego politycznych kalkulacji jo żem jest niegodzień, by się mną interesować (Chwała Bogu).

czwartek, 1 maja 2014

JESTEM POLAKIEM - JESTEM EUROPEJCZYKIEM

Na uczelnię jadę po drogach wybudowanych ze środków Unii, na uczelni siadam przed kompem kupionym za środki unijne, idę w góry i jestem w schronisku odnowionym za pieniądze unijne... Jest wiele, ale też wiele do zrobienia.

Unia Europejska to genialna idea i będę bronił tej racji jak niepodległości.

Jedno bym zmienił w unijnej polityce - położyłbym mniejszy nacisk na zunifikowanie gospodarki, bo kraje UE są tak różne, że tego się zrobić nie da. Jestem natomiast za wspólną polityką zdrowotną - niech w całej UE będą takie same refundowane leki i zabiegi, niech karetka z Niemiec może zabrać pacjenta z polskiej miejscowości, gdy tak będzie szybciej. Jestem za wspólnym prawem cywilnym, takim samym dla każdego kraju (pierwszym krokiem powinno być uznawanie wzajemne związków zawieranych w którymkolwiek kraju Unii). Jestem za jak najściślejszym współpracowaniem organów ścigania oraz wojska - wspólne bazy danych policji, wspólne ćwiczenia wojskowe. Co do gospodarki - jestem za takimi samymi podatkami na terenie całej UE. 

Z euro się według mnie pospieszono - nie można wprowadzać wspólnej waluty, gdy gospodarki poszczególnych krajów tak się między sobą różnią. Najpierw należałoby zunifikować prawo gospodarcze, a potem dopiero wprowadzić euro.

Mam w planach pojawienie się 25-go maja przy urnie wyborczej (BTW, moje pierwsze wybory). Mam wybraną trójkę potencjalnych kandydatów, ogarnięcie list wcale nie trwało długo (zwłaszcza, że z góry odrzuciłem PiS, PO, Ruch Narodowy, Korwina i takie tam, więc została mi Europa Plus i Zieloni).

BTW, nie podoba mi się postrzeganie UE przez pryzmat ustawy traktującej marchewkę jako owoc. A tak w ogóle, na chłopski rozum, to chyba lepiej w jednej ustawie zmienić na chwilę definicję marchewki, niż pisać dla marchewki dodatkową ustawę, he?

czwartek, 24 kwietnia 2014

JEDEN Z WIELU, KTÓRYCH NIE ZAPOMNĘ

Jestem dość odporny na poezję, chociaż czasem jej interpretowanie jest dla mnie taką rozrywką, jak rozwiązywanie krzyżówek i zagadek. Wolę jednak taka poezję, którą się przeżywa, a nie interpretuje.

Nie znam specjalnie dorobku zmarłego dziś Tadeusza Różewicza, ale wiersze "Ocalony" i "Głosy niepotrzebnych ludzi" żyją we mnie swoim życiem. Nie do zapomnienia.

Głosy niepotrzebnych ludzi

Jeden z wielu
Ja jeden z wielu
ukryty wśród miliarda
Wstydzę się że jestem

Uczeni panowie
profesorowie Vogt Burch i inni
mówią że miliard ludzi
jest na świecie niepotrzebny
Za dużo jest ludzi
więc człowiekowi wstyd że żyje

Tyle tego
biali żółci czarni czerwoni
wszyscy chcą jeść
ubierać się oddychać kochać

Ach oni mają sny marzenia
oni mają pragnienia
oni walczą powstają
Więc co zrobimy z tym miliardem
martwią się panowie
Vogt Burch i inni
Co zrobimy z tym i z tymi

Co zrobicie
z tym chłopcem
który wkleja do szarego zeszytu
czerwony liść dębu
z tym który trzyma w dłoni jabłko
i z tym który biegnie przez łąkę
który leci przez gwiazdę śniegu

Co zrobicie z moim ojcem i matką
co zrobicie
co zrobicie z tym miliardem
niepotrzebnym.

niedziela, 6 kwietnia 2014

JAKIE BABY - TAKIE CHOPY

Przeczytałem w końcu jęki niejakiej Krystyny Jandy pod tytułem "Wychowaliśmy takie pokolenie mężczyzn". W skrócie: pani K. jechała se pociągiem i jakiś kolo nie chciał położyć jej walizki na półce, a potem inny kolo nie podniósł śmiecia, który jej upadł, a potem inny kolo ubiegł ją w biegu po taksówkę i nie odstąpił jej miejsca w tymże zacnym pojeździe, a na koniec pani K. (jak zwykły plebs) przejechała się komunikacją miejską, w której żaden kolo nie ustąpił jej miejsca. Konkluzja: mamy beznadziejnych, niewychowanych facetów.

Od razu przypomniała mi się sytuacja z autobusu jadącego z Katowic do mej wsi. Siadłem (Usiadłem! Usiadłem koło 15 w autobusie! Usiadłem!) sobie na miejscu przyokiennym, wyciągnąłem książkę i czytam. Obok mnie usiadła niewiasta koło 50, a jej koleżanka sobie obok niej stanęła. Czytam i nagle słyszę.
[koleżanka]: No... A mnie tak nogi bolą, taka zmęczona jestem po PRACY.
[niewiasta]: No wiem, że cię tak nogi BOLĄ, ta młodzież teraz...
[koleżanka]: Siedzą i nie ustąpią starszym miejsca, a ja jestem taka ZMĘCZONA...
I tak dalej. Po chwili przestały, albo uznając, żem głuchy, albo żem niereformowalny. Bo oczywiście to ja się zachowałem niekulturalnie udając, że nie słyszę, że o mnie mówią. A wystarczyło poprosić, miejsca bym ustąpił, chociaż to był wtorek i byłem na nogach od 5 rano. Ale nie. Proszenie jest dla plebsu, my jesteśmy homo sapiens wyższego rzędu i nie musimy kalać swych ust proszeniem.

Ja się nie będę produkował i pisał o tym, co myślę o problemach pani K. Jandy. Za to podpisuje się moimi dwoma i szczurów moich ośmioma łapkami pod tekstem z miloscpo30 i tym obrazkiem:



wtorek, 1 kwietnia 2014

"CÓRA LECHISTANU"

Wspominałem o dziewczynkach z grupy nauczycielskiej. Jedna z nich, Ewa Mazur, wydała właśnie książkę - "Córa Lechistanu". Takie historyczne fantasy. Coś więcej będę mógł napisać, jak przeczytam całą. 

Póki co (jestem koło 35 strony) jest naprawdę fajnie - klimat mnie osobiście przypomina "Proces" Kafki. Coś się dzieje, nie bardzo wiadomo co i dlaczego, nagle dziewczyna jest wplątana w jakąś aferę, świat wokół wiruje, a ona dostaje kuksańce od tego huraganu. Oficjalną recenzje proszę sobie przeczytać TU.

Ewa ma naprawdę niezłe pióro i talent do niezłych tekstów (zresztą nie tylko "na papierze", "na żywo" też nimi zaskakuje), pewnie zanim doczytam do końca, to znajdę jeszcze kilka talentów.

Książeczkę polecam. Nie, nie zapłaciła mi za pochwały. Niestety :)