sobota, 29 marca 2014

"TAJEMNICA CAŁUNU"

Mam takiego zajebistego wykładowcę od historii średniowiecznej powszechnej (tak wiem, część z was nie wierzy, że to może być ciekawe, no ale cóż, ja nie bardzo wiem co jest fascynującego w funkcji trygonometrycznej), który lat temu cztery napisał książkę "Tajemnica Całunu". Jako że wszyscy o tym dobrze wiedzieliśmy, to dziewczynki z grupy nauczycielskiej* poprosiły pana profesora, żeby jeden z wykładów poświęcił Całunowi Turyńskiemu. Zgodził się, of kors.

Pan profesor nazywa się Idzi Panic i jego wygląd nie zdradza tego, jak bardzo jest zajebisty. To tak na marginesie. Na zdjęciu profesor Idzi ze swoją książką. Zdjęcie STĄD.


Z wykładu wyszło mniej więcej to, co później przeczytałem w jego książce - pan profesor jest zwolennikiem autentyczności Całunu. Ja mam wątpliwości i to wiele wątpliwości. Część z nich zawiera się w TYM tekście. Raczej skłaniałbym się do tezy, że mamy do czynienia ze średniowiecznym, gotyckim, dziełem sztuki.

Wracając do profesora Idziego. Książka nie jest książką obiektywną, jest raczej zapisem kolejnych argumentów na rzecz prawdziwości Całunu, profesor przedstawia też drogę (domniemaną drogę?) Całunu z Jerozolimy do Turynu. Na pewno jest to pozycja warta przeczytania - profesor ma naprawdę świetne pióro, jego zaangażowanie w to, co pisze sprawia, że książka jest niesamowicie lekka. Myślę, że jest niezła i dla zwolenników Całunu i dla jego przeciwników jego autentyczności. Pierwsi dostają do ręki argumenty, a drudzy mają poletko, na którym mogą hodować kontrargumenty.

[Panic Idzi, Tajemnica Całunu, wydawnictwo Avalon, Kraków 2010, ISBN 978-83-60448-99-1]

* połowa z nich wygląda tak, że mogłaby przeskoczyć od razu biurko i zacząć sprawdzać obecność, takie są... Nauczycielskie. CoPoNiektóre (już! na pierwszym roku!) stukają obcasami po korytarzach jak moja dyrektorka z gimnazjum po 30 latach pracy...

czwartek, 27 marca 2014

DALEKO OD NOSZY, OD NOSZY NAJDALEJ...!

83% Polaków myślało o wyjechaniu z Polski. I wcale nie dlatego, że zarobki. Po prostu chcemy mieszkać w kraju, w którym głównym zadaniem obywateli jest dawać się wyruchać politykom.

Mój dziadek nr 2 miał już dwa wylewy. Kilka dni temu zaczął się źle czuć, bolała go głowa, czuł się ogólnie rzecz biorąc dziwnie. No i się pogorszyło, więc wujek zabrał go do szpitala. 

A teraz wyobraźcie sobie sytuację: facet pod siedemdziesiątkę, dwa wylewy na koncie, ciśnienie w chuj wysokie. No to dawaj, kładziemy go na oddział! Nie! Nie będzie tak pięknie! Najpierw przegonimy go po całej izbie, robiąc wszystkie badania, potem go posadzimy na ławeczce na izbie przyjęć, żeby poczekał kilka godzin, aż w końcu uznamy, pod wieczór, że jednak musi zostać. Noż kurwa mać. A chłop się tylko bardziej denerwuje, bo nie wie, czy wróci do domu, czy zostanie, czy córka ma już przywieźć piżamkę i tak dalej.

Ten system jest chujowy, zepsuty, zjebany od góry do dołu. Jak nie masz znajomego lekarza, to pierwszej pomocy, natychmiastowej pierwszej pomocy, też nie masz.

Mam nadzieje, że moja kuzynka pójdzie na medycynę (dziewczyna planuje medycynę, jest mądra, ładna, inteligentna, ciocia i wujek dwa takie skarby mają, mistrzowie). Mama ma kuzynkę neurolożkę i jak pomyślę, ile razy nam ciocia tyłki ratowała, wypisywała recepty, przyjmowała do szpitala, przebadała mnie, jak mi się zdarzało kilka razy zemdleć (wiecie, jakie są kolejki, nie?), to trzymam za Młodą kciuki. Nie żeby wykorzystywać. Po prostu czasem taka lekarka w rodzince może uratować kawał zdrowia...

Bo przecież żyjemy w kraju europejskim, mamy XXI wiek i władzę, która chce dobra obywateli. I generalnie jest kapitalnie.
 

wtorek, 25 marca 2014

SKUTKI LISTU O PASKUDNYM DŻENDERZE

Nie bardzo do tej pory zwracałem uwagę na częstotliwość, z jaką moja rodzinka chodzi do kościoła, ale Mamusia sama mnie oświeciła... Uwierzycie, że od 29 grudnia, od pamiętnego listu biskupów, moja Mama ma takiego wkurwa, że nie poszła ani na jedną mszę?

Nawet widząc jej minę po wysłuchaniu tamtego listu nie sądziłem, że aż tak się wkurzy.

Brawo, Episkopacie. Tak widowiskowego pierdolnięcia sobie w stopę, to dawno nie widziałem...

Coś odziedziczyłem po Mamie - nie potrafię iść do kościoła i się wyłączyć (dziadek od siedemdziesięciu lat drzemie na kazaniach, mistrz eks-ministrant). Słucham, a efekt tego słuchania jest taki, że nie poszedłem do bierzmowania i nie utrzymuje kontaktów z Kościołem.

Szkoda. Zwłaszcza, że długo chciałem być zakonnikiem. Właściwie... Kurczę, jak byłem dzieckiem, to chciałem być księdzem! Długie lata! 

I właśnie dlatego ten Kościół nie przetrwa. Bo się dupą wypina na tych, co chcą w nim być.

niedziela, 23 marca 2014

SZEŚCIOLATKI ZA DWANAŚCIE LAT...

Mój 6-letni kolega idzie w tym roku do I klasy. Ja go w niej nie widzę, ale mam nadzieje, że trafi na porządne nauczycielki i mu pomogą. Ale nie o tym.

Czy ktoś (pani posłanko, panie pośle) pomyślał o tym, że kwestia nie kończy się na I klasie? Patrzę na sprawę z punktu widzenia osoby, która urodziła się w grudniu - gdybym rok wcześniej zakończył edukację, to miałbym jeszcze pół roku do osiemnastych urodzin;
1) żeby w ogóle napisać maturę musiałbym sobie wyrobić dowód tymczasowy (wyobrażacie sobie te kolejki w urzędach, gdy w marcu, kwietniu maturzyści się zorientują, że bez dowodu nie wejdą na maturę? I na cholerę to?).
2) gdybym nie szedł na studia, gdybym był po zawodówce trzyletniej, to jak (do diaska) miałbym podpisać umowę o pracę? Z mamą? Co z ubezpieczeniem?
3) obowiązek szkolny jest do ukończenia 18-go roku życia, z czego wynika też fakt, że przed ukończeniem osiemnastki nie mogę zarejestrować się jako osoba bezrobotna. W moim przypadku, od ukończenia szkoły do osiemnastych urodzin minęłoby ponad pół roku. Pół roku, choćby zasiłku, w plecy.
4) idę na studia. Składam papiery w lipcu. Rozumiem, że papiery musi mi podpisać mama, tak? Dadzą miejsce "podpis rodzica/opiekuna"? No litości. Poza tym, trza mieć dowód osobisty.
5) idę na studia. Co z akademikiem? Przecież skoro nie mam osiemnastu lat, to ktoś musi wziąć za mnie odpowiedzialność. Kto? Pan woźny?
6) jebłem i złamałem nogę, a na studia wyjechałem 100 km poza rodzinne miasto (no na przykład z Jaworzna do Krakowa). Nie mogę nawet sam iść na izbę przyjęć. Bo musi być mama/tata. A mało jest takich rodzin jak moja, że Mamusia nie dość, że nie ma prawa jazdy to ma jeszcze dwoje młodszych dzieci na oku? I co wtedy?
7) nie mógłbym nawet sam sobie normalnego konta w banku otworzyć.
 

Ktoś myślał o tym, co będzie dalej? Rok wcześniej do gimnazjum - prawie same klasy profilowane, nieliczne klasy ogólne robią za (mówiąc wprost) śmietnik (tak to przynajmniej wygląda w moim mieście).
Rok wcześniej do liceum - przy nowej podstawie programowej to znaczy mniej więcej tyle, że piętnastolatek ma wybrać, na jakie idzie studia. Moja klasa - osiemnasto, dziewiętnastolatki tuż przed maturą - decydowali się często w ostatniej chwili. W styczniu. Przy ostatecznej zmianie deklaracji maturalnych.
Poza tym, część dzieci nie wytrzyma, przez klasy 1-3 się je przepchnie, a potem będzie się na przykład zostawiało dziecko na drugi rok w czwartej klasie - ja pamiętam moją podstawówkę i pamiętam, jak się patrzyło na tych, którzy powtarzali klasę. Jak na skończonych, za przeproszeniem, debili. Naprawdę musimy to robić dzieciakom?
No i ta cała biurokracja, upierdliwa jak diabli, o której wspomniałem wyżej. Za dwanaście lat rozpęta się piekło, jak ci, co teraz idą do I klasy i ich rodzice się zorientują, że tak wygląda sprawa.

Ok, sześciolatki z grudnia nie idą w tym roku do szkoły. Ale idą za rok, co wiele nie zmienia w tej kwestii - piekło się rozpęta nie za dwanaście, ale za trzynaście lat. I po cholerę to wszystko?!

Kurczę, niech te dzieci idą do szkoły jako sześciolatki, ale przygotujmy chociaż przepisy! I dostosujmy szkoły DO dzieci, a nie wymagajmy, żeby to dzieci się dostosowały do szkoły. Nie w takim stopniu.

Obrazek z mywielodzietni.pl.

wtorek, 4 marca 2014

SZKOLNY PROGRAM NAUCZANIA TO ARCHAIZM

Regularnie, co chwila, zmienia nam się podstawa programowa. "Zajebiście, mamy więc aktualne podręczniki!", się by chciało zakrzyknąć, ale to guano prawda. Piszę teraz o historii, bo znam sytuacje, ale podejrzewam, że znalazłoby się sporo stwierdzeń nieaktualnych w podręcznikach od innych przedmiotów.

To już jest trzeci tydzień ze średniowieczem i już na samym wstępie okazało się, że połowa tego, o czym uczono w liceum to informacje przestarzałe. Fajnie, nie? Zwłaszcza, że na liście władców Polski są 2 dodatkowe imiona, że daty są inne, że Leszek, Siemomysł i Siemowit są właściwie uznawani za poprzedników Mieszka (a nie za legendarnych władców, jak napisano w podręczniku mojej siostry, w takim nowym, świeżym i pachnącym podstawą programową)... Kurczę, jeszcze jakby chodziło o odkrycia ostatnich dwóch, trzech lat. Sam mam na studiach podręczniki sprzed kilkunastu lat, określane przez wykładowce jako aktualne w 98%. Więc jak to możliwe, że w nowym podręczniku, do nowej podstawy programowej, są informacje przestarzałe?

Ano, na przykład dlatego, że podręcznik do nowej podstawy programowej pewnie różni się od poprzedniego:
a) kolorem okładki
b) zmianą układu rozdziałów
c) innym znaczkiem oznaczającym "ciekawostki"
d) nalepką "nowa podstawa programowa" na okładce.

Hitem jest to, że mam w domu podręcznik szkolny z 1925 roku dotyczący nowożytności. W 99 % zgadza się z tym, co było w podręczniku do LO. Nawet nazwy rozdziałów są takie same. Różnica jest jedna - podręcznik z lat 20. jest zdatny do przeczytania i połowę cieńszy od nowego (a obrazki ma, nawet sporo), a do tego połowę trwalszy. Podręczników Nowej Ery i Operonu (zwłaszcza Operonu) czytać się nie da, bo to wszystko to lanie wody. Ad rem. Podręczniki są przestarzałe i cierpią na przerost formy nad treścią.

Dlatego ta podstawa programowa to bulszit, a osoba, która ją zatwierdziła najwyraźniej przez całe życie pierdzi w stołek i nic innego nie robi. 

BTW, wiecie, czego w szkołach na historii najbardziej brakuje? Pisania i opracowywania źródeł. Referaty, referaty, wypracowania, lektury omawiane na lekcjach. Taka powinna być historia. Mniej dat. Więcej historii społecznej. I żeby wszystko było powiązane. Ciągi przyczynowo-skutkowe. Mapa. I to się da zrobić. 

A jakby tak w LO połączyć historię i język polski, he? Przecież na j. polskim nie ma już wtedy gramatyki, więc by się dało. Co wy na to? [zapytał stary rewolucjonista]

A na studiach jest zajebiście. Wszystkim polecam historie na WNS UŚ ;) 

No i Uczona Szczuria o imieniu Dezynfekcja na deser: