Od jakiegoś czasu lubię poczytać Tygodnik Powszechny, bo jest to jedyna gazeta pisząca w sposób normalny i bez spiny o Kościele, polityce, kulturze, moralności, Biblii i tak dalej, i tak dalej. Rzadko ją kupuje w wydaniu papierowym (6, 90 zł! Toż to studenckie śniadania na trzy dni!), raczej, poczytuje w internetach, ale chyba wykupię w końcu prenumeratę (bo taniej).
Ale muszę się przyczepić. No muszę, po prostu.
We wstępniaku ks. Adama Bonieckiego (TUTAJ w całości) i artykule Marcina Żyły ("Trudne wystąpienie") poruszony został temat apostazji. Nieco, niestety, tendencyjnie. Albo inaczej - w oderwaniu od rzeczywistości.
(...)człowiek ochrzczony może odejść od
Kościoła (...), ale „wystąpić”, w sensie
anulowania chrztu, nie może. Deklarację odejścia można, na żądanie,
odnotować w parafialnej księdze chrztów. Ma to wymierne znaczenie w
krajach, w których istnieje podatek kościelny. W krajach takich jak
Polska ma znaczenie nade wszystko symboliczne.
Po pierwsze - symbolika jest bardzo ważna w życiu człowieka. Gdyby tak nie było, to nie nosiłbym krzyżyka na szyi, mama nie nosiłaby obrączki, ludzie nie nosiliby pacyfek, tęczowych flag na plecakach czy "zakazów pedałowania" na bluzach.
Nie chodzi o podatek kościelny, ale nie uprzedzajmy faktów.
„Tylko formalna apostazja gwarantuje, że przestajemy być członkiem
tego wyznania”. To „porażka Kościoła i jego misji”, czyli można „dać po
nosie księżom”. Psucie Kościołowi statystyk („przestajemy figurować w
statystykach jako osoby wyznania rzymskokatolickiego”), a tym samym
zmniejszanie reprezentatywności Kościoła.
Chciałbym tu przywołać liczbę apostatów z 2010 roku - 459 osób (wg artykułu pana Żyły). Ta porywająca liczba świadczy raczej o tym, że na apostazję decydują się osoby zdecydowane i świadome. Jak ktoś chce "dać po nosi księżom" to rozwala lekcje religii, nazywa księdza różnymi epitetami i robi inne tego typu rzeczy. Szkoda tylko, że zachowanie typu "jestem gimnazjalista, wiec ci dokuczę, bo tak" jest typowe raczej dla gimnazjalistów, a także części podstawówki i liceum (i nielicznych studentów) - a apostazji może dokonać tylko człowiek dorosły.
Psucie Kościołowi statystyk. Błagam. Nie poznałem jeszcze ani jednego zadeklarowanego ateisty (za to spotkałem wielu ateistów twierdzących, że są katolikami), który został ateistą, żeby "dać po nosie księżom" i "psuć Kościołowi statystyki".
Z tak formułowanej motywacji bije poczucie
straszliwej opresji, i to nie ze strony Kościoła, ale księży. (...) Można odejść od
Kościoła i bez deklaracji, a motyw psucia statystyk jest dla
naiwnych (...)
Bardzo nie podoba mi się u wielu księży spłycanie działania ateistów (i nie tylko zresztą, ja chciałem odejść od Kościoła mimo, że jestem człowiekiem wierzącym - chyba napiszę o tym osobnego posta, bo to długa historia) do zwykłej złośliwości. Biorąc pod uwagę liczbę ochrzczonych, w Polsce trudno jest natknąć się na "ateistę z dziada pradziada". Ktoś, kto odchodzi od wiary, w której został wychowany, ma raczej do tego jakieś podstawy. I nie jest to raczej złośliwość, chociaż można zostać ateistą od słuchania niektórych księży (np. bp Hoser czy abp "Lapsus").
Tutaj zacytuje fragment artykułu pana Żyły:
Kościół tłumaczy [długą procedurę - przyp. S.]: spotkanie z odchodzącym wiernym ma pomóc w upewnieniu się, że decyzję podejmuje świadomie i że chodzi o porzucenie wiary katolickiej, a nie np. okazanie dezaprobaty wobec księdza.
Ten drugi etap, chęć formalnego zerwania z Kościołem, to już wyższa
półka ateizmu - biorąc pod uwagę trudność całej procedury, decydują się
na nią ci, co są tak zdecydowani, że można mieć pewność, że wiedzą co
robią. Już nie mówiąc o tym, że zadeklarowani ateiści nie będą raczej wiedzieć (tak na przykład), że proboszcz "ich" parafii wygaduje takie bzdury, że zęby bolą, więc nie będzie to dla nich argumentem na rzecz uporczywej i robiącej z nich debili procedury apostazji.
Dlaczego robienie debili? Bo w całej procedurze, w rozmowie z księdzem i w ogóle w stosunku Kościoła do apostatów, przewija się jeden wątek - "on chce wystąpić z Kościoła, więc nie poznał prawdy objawionej, więc jest ograniczony, więc nie wie, co robi, więc jest debilem, więc udowodnijmy mu swoją wyższość". Jak też wiadomo, człowiek ograniczony nie mógł podjąć swojej decyzji po głębokich przemyśleniach i na podstawie własnych wniosków.
Ksiądz Boniecki pisze: (...) Kościół nie odwołuje się już do liczby ochrzczonych, raczej podaje liczby praktykujących: dominicantes i communicantes.
Tym bardziej nie rozumiem rozumowania Kościoła - skoro
a) nie mamy podatku kościelnego, czytaj liczba członków Kościoła nie przekłada się na pieniądze (a że część stanu duchownego to ludzie lubiący pieniądze, nie jest raczej tajemnicą - te bryki biskupów!)
b) nie robimy statystyk odwołujących się do liczby ochrzczonych, tylko do liczby praktykujących (szczerze powiedziawszy pierwsze słyszę, raczej dochodzą do mnie głosy "Polska to kraj katolicki, bo 95%..." i tym podobne)
to dlaczego Kościół tak bardzo upiera się przy upierdliwości procedury apostazji i przy zostawianiu "w papierach" danych osobowych? Czy raczej Kościołowi nie powinno zależeć na tym, żeby należeli do niego tylko ci, którzy są osobami wierzącymi, a nie osoby, które mają ten Kościół gdzieś?
BTW, z tym "zostawianiem w papierach" jest dość śmieszna sytuacji - gdy Kościół nie chce dopuścić do tego, żeby państwo zaglądało mu w papiery, to mówi, że jest autonomiczny i w ogóle watykański, a gdy chodzi o Fundusz Kościelny, to nagle jest polski i podlega pod polskie prawo.
Ksiądz Boniecki pisze jeszcze o tym, że kler nie wdziera się agresywnie w życie ludzi - coś o tym napiszę w następnym poście, razem z wyjaśnieniem mojego podejścia do apostazji.
Dla takich racji można chcieć wyjść z Kościoła tylko wtedy, kiedy
się go traktuje jako stowarzyszenie czy partię, ale nie jak tajemnicę
wiary.
Jak ateiści mają traktować Kościół jako tajemnicę wiary? Ktoś, dla kogo Kościół jest tajemnicą wiary, raczej od niego nie odchodzi.
Dla katolików problemem nie są procedury wychodzenia z Kościoła, czy raczej odeń odchodzenia, lecz pytanie: skąd taka potrzeba?
Dla katolików może nie jest to specjalnie porywający temat, ale to nie katolicy odchodzą od Kościoła, tylko ateiści tudzież ludzie przechodzący na inne wyznanie. Czy to oznacza, że katolicy nie powinni interesować się prawem kościelnym i stosunkiem Kościoła do swoich byłych członków (w dodatku będących według logiki Kościoła nadal jego członkami)?
Ktoś, kto nigdy nie miał wątpliwości dotyczących wiary i Kościoła jako instytucji raczej nie pojmie, czym dla wielu ludzi jest apostazja. Podejrzewam, że ksiądz Boniecki po prostu nie potrafi sobie wyobrazić, że można nie wierzyć i że można nie chcieć mieć nic wspólnego z Kościołem, w którym się wychowano. Dlatego uważam, że Kościół powinien uważniej wsłuchać się w to, co mówią ludzie, którzy od niego odeszli, powinien uczyć się na własnych błędach, bo inaczej posypią mu się fundamenty i sam w końcu runie.