poniedziałek, 24 stycznia 2011

ROBIENIE MAŁYCH POLAKÓW

Miałem dzisiaj niewysłowioną przyjemność (tfu!) obejrzenia pewnego spotu reklamowego, w którym zatroskany narrator posługując się smutnymi obrazkami, na których jest oraz mniej ludzi informuje Polaków, że jest nas coraz mniej i że musimy coś z tym zrobić. Innymi słowy: mamy się, kurwa, rozmnażać!
A co my z tego będziemy mieć, powinni zapytać Polacy. Wychowanie dziecka to tak wielki koszt, że niemożliwością jest, żeby nasze państwo miało więcej obywateli, jeżeli o nich porządnie nie zadba.

1. WYKSZTAŁCENIE droższe już chyba być nie może. Książki dla mnie kosztują 300 zeta (mimo, ze przynajmniej połowa to książki z drugiej ręki), dla siostry około 200 + zeszyty, tornistry (które rozwalają się aż za często) i inne. 

a) Książki w większości są z drogiego i ciężkiego kredowego papieru, a mimo to psują się tak szybko (a te do języków są po prostu nie do sprzedania, bo cały czas się w nich coś bazgra) i co roku trzeba kupować nowe. Czy nie można znów drukować książek na bibułce i ograniczyć kolory? Owszem, rozwalałyby się szybciej, ale przecież i tak trzeba kupować coraz to nowsze, a przynajmniej byłoby taniej. 

b) Może również  powinno się ujednolicić godziny przychodzenia i wychodzenia ze szkoły, zwłaszcza w podstawówkach. Często jest tak, że jedno dziecko ma do szkoły na 8:00, a drugie na 8:45 albo 9:40 i weź tu teraz odwoź do szkoły. Dzieciaki albo siedzą na świetlicach, albo rodzice jeżdżą w te i nazad, co jest po pierwsze wkurzające, a po drugie kosztuje.

c) Rząd dopłaca do podręczników, ale tylko rodzinom, które mają dochód na osobę mniejszy niż 310 złote. Przecież to kpina! Nawet samotna matka zarabiająca 1000 zeta i mająca jedno dziecko nie mieści się w tej klamerce! Praktycznie nikt się w niej nie mieści! Rozumiem, że w przypadku rodzin utrzymywanych z renty wynoszącej 800/900 złotych to ma sens, ale tak jak na przykład u nas w rodzinie, jak moja najmłodsza siostra pójdzie do szkoły, będziemy wydawać co roku na książki i inne potrzebne do szkoły rzeczy ponad tysiąc złotych. I co, pomoc nam się nie należy? Ojciec nie zarabia kokosów, mama nie pracuje (bo i jak?) i co roku we wrześniu mamy ogromną dziurę w budżecie.

2. MAMA - kto to jest dla polskich władz? Osobnik płci żeńskiej zajmujący się wychowaniem bachorów, którymi w przyszłości będziemy się interesować, bo będą chodzić na wybory, ale teraz nas nie interesuje to, że opiekuje się nimi osobnik pracujący 24/h bez urlopów zdrowotnych, prawa do emerytury itd. Owszem, są mamy pracujące, ale jeśli rząd chce, żeby ludzie się rozmnażali, to musi wziąć pod uwagę, że przy dwójce i większej ilości dzieci (to też zależy od trybu pracy) oboje rodziców nie będzie w stanie pracować na utrzymanie rodziny! Moja mama w tym roku skończy 40 lat. Moja siostra ma 4 lata. Do przedszkola może pójdzie w tym roku (ale musiałaby spędzać tam całe dnie, a druga siostra siedzieć na świetlicy i na pewno to by sprzyjało dobremu wychowaniu ), więc w sprzyjających okolicznościach mama mogłaby zacząć pracę od przyszłego roku (a dodajmy, że nie ma kwalifikacji zawodowych, bo skąd?). Uzbiera na emeryturę? No chyba, kurna, nie.
W naszym kraju ciągle jest pełno kobiet, które po urodzeniu dziecka nie wyobrażając sobie natychmiastowego powrotu do pracy. Nie wszyscy mają dziadków w wieku i stanie zdrowia pozwalającym  na opiekę nad dziećmi, albo dziadki są jeszcze ludźmi młodymi i sami pracują. Gdyby kobiety miały zapewnione, że opieka nad dziećmi liczy się jako normalny zawód (a przecież jest to zawód najważniejszy na świecie) i mogłyby dostawać jakieś finansowe wynagrodzenie za to, że wychowują przyszłość polskiego narodu na pewno więcej osób decydowałoby się na założenie dużej rodziny. Bo nikt przecież nie powie, że moje mama wstając co rano o 6 rano, zajmując się z pełnym poświęceniem rodziną, będąc na każdą naszą prośbę, zawsze przy nas, opiekując się moimi małymi siostrami, chodząc spać o 23, gdy już wszystko jest przygotowane na następny dzień, nie pracuje w pełnym wymiarze godzin i nie zasługuje na emeryturę. Ma rodzić dzieci, martwić się finansami, dobrze wychowywać małych Polaków, a państwo ma ją w dupie. I to mnie wkurwia!

Nie obchodzi mnie to, że jak nie będę mieć dzieci, to dzieci moich rówieśników nie będą miały z czego żyć. Jest to brutale i egoistyczne, ale taki jest świat. Obchodzi mnie tylko to, czy jak w przyszłości zdecyduje się na dzieci, to będę mieć wsparcie w państwie, które na mojej krwawicy się będzie utrzymywać.  

Chcecie małych Polaków? To dajcie coś w zamian.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz