sobota, 21 kwietnia 2012

TEMAT RZEKA. O DEBILIZMIE W EDUKACJI

Moja siostra chodzi właśnie do trzeciej klasy szkoły podstawowej. No cóż, każdy kiedyś musi przejść to piekło. Ale nie o dzieciach dzisiaj.

Stworka (siostra znaczy) dostała zadanie domowe z przedmiotu "edukacja wczesnoszkolna" pod tytułem "przynieś informacje o mrówkach". Zszedłem, wstałem, poleciałem po encyklopedię ważącą 1,5 kg, stwierdziłem, że informacji o łacińskich nazwach rodzajów mrówków Stworka raczej nie potrzebuje. No to JEB! encyklopedią na regał, szukam dalej. Jednak, jako osoba humanistycznie zorientowana, na regale książek przyrodniczych nie posiadam. No to co? Odpalam Google.

Informacje, które podręczniki i nauczyciele każą przynieść dziewięciolatkom można znaleźć albo w kilkutomowych encyklopediach, napisane w takiej formie, że licealista musi dwa razy przeczytać, żeby zrozumieć, albo w internecie w formie przyjaznej dla uszu i oczu. Jak myślicie, skąd w takim razie dzieci biorą informacje?

I tak oto stworki - potworki uczone są, że internet to sprawdzone źródło pełne informacji, nieomylne i że to w nim należy szukać informacji. No to siedzą w sieci - odrabiając zadania domowe, ucząc się, grając, śpiewając... Zajebisty jest ten internet, nie?

A potem ten sam nauczyciel, który zadał to zadanie, mówi na zebraniu rodzicom, że ich dzieci powinny ograniczać czas spędzony przed komputerem. Ostatnio usłyszałem też, chyba w TV, mądrą nauczycielkę czegoś-tam, że należy uczyć dzieci korzystania z encyklopedii, że należy im wpajać, że internet to nie jest jedyne źródło prawdy objawionej. Łapiecie ironię?

Ja jestem jeszcze dzieckiem wychowanym bez internetu. Najpierw miałem komputer z zainstalowanym pakietem Office i kilkoma gierkami. Robiłem maniakalnie prezentacje w PowerPoincie, obcykałem Worda i Excela, bawiłem się w html. Na technologii informacyjnej wariowałem w pakiecie Office i pomagałem 3/4 grupy robić stronki. Jak potrzebuje streszczenia lektury, to na regale mam trzy książki poświęcone w całości lekturom. Moje trzy szkolne encyklopedie znam prawie na pamięć, wiem gdzie znaleźć wszystko, czego potrzebuje. Moja siostra nie będzie tego umiała. Odetną jej internet i nie będzie wiedziała co zrobić. Ja w jej wieku namiętnie kartkowałem moją "Encyklopedię dla młodzieży" szukając ciekawych obrazków. Dzisiaj potrzebuje 2 minut, żeby coś w  niej znaleźć. Stworka nawet jej nie dotknie. W jej wieku przeczytałem pierwsze części Harry`ego Pottera. Ona ma problem z "Anarukiem, chłopcem z Grenlandii". 

Do czego zmierzam? Sami nauczyciele pierdolą system edukacji. Nie uczą szacunku do książek jako do źródła wiedzy. Moja mama się bardzo stara, żeby Stworka używała książek, ale przy takich zadaniach wymiękamy. 

Internet jest fajny, ale nie może być nadużywany. W Internecie jest encyklopedia PWN (sam z niej czasem korzystam), jest mnóstwo fajnych słowników (np. słownik polsko - hebrajski, wiedzieliście, że słowo "doda", to po hebrajsku "ciotka"?) ale jest też w pizdu śmieci. Ja to wiem, ty to wiesz, dziewięcioletnie dziecko tego nie wie. Nauczyciele też najwyraźniej nie.

3 komentarze:

  1. Może jestem skrzywiona w stronę książek, ale ja bym od książek właśnie zaczęła. Tzn. nie mówiła, że internet jest zły, tylko że książki są fajne. Bo jak już dotrze, że książki są zajebiste, to na siedzenie w internecie nie starczy czasu.
    a-be

    OdpowiedzUsuń
  2. A-be, Internet nie jest zły, ja na przykład lubię czytać nowele zgromadzone w Wikiźródłach, jestem stałym gościem serwisów informacyjny i różnych portali. I wiem też, że nie wszystkie książki są zajebiste. Jednak uważam, że dzieci są wręcz pchane w kierunku internetu, a na czytanie lektur to już się zupełnie nie zwraca uwagi. Jak Jasiu się nie dowie, że są fajne książki, to Jan nawet instrukcji telefonu nie przeczyta, bo za trudna. Inna sprawa to jakość lektur jakie przerabiamy i czas ich przerabiania - "Krzyżacy" w pierwszej klasie gimnazjum, znakomita antyreklama.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Krzyżacy" byli fajni. Ja nie mogłam swego czasu zmęczyć "Pamiętnika z powstania warszawskiego" (tak, wstyd mi), rzecz (technicznie i stylowo) na mój gust za trudna dla gimnazjum. Zatem - jakość okej, czas można byłoby wybrać lepszy. (Wgl co to za pomysł - na polskim druga wojna światowa, na historii rozbiory i brak IIWŚ w podstawie?)
    Nie mówię, że internet jest zły. Ja też go lubię. Ciekawych ludzi mogę poznać, zdanie wyrobić, literacko się rozwinąć... Sporo innych zalet. Ale jeżeli komuś się cały świat do internetu ogranicza, to coś jest już nie halo.
    Promowanie książek akurat nie od lektur bym zaczęła, bo w swej polskiej mentalności nie lubimy, jak nam coś ktoś ROZKAZUJE (łojezusicku!) robić, no ale. Niedawna, bo przedwczorajsza akcja - "5 minut dla książki", ciekawsza rzecz, empikowe dodawanie gratisowej książki - jeszcze lepsze, bo jak już mam, to może chociaż zobaczę, co to za dziwny przedmiot mi tu do siatki wrzucili...

    OdpowiedzUsuń